piątek, 23 grudnia 2016

Rozdział 79: Sto dwadzieścia minut napięcia i spokoju.


-Wyśpij się teraz i widzimy się za dwie godziny. - szepną Dan kiedy stanęliśmy w progu wieżowca Marucho.
-Dobra. Ty też. - szepnęłam.
Przepuścił mnie przodem.
-Mam nadzieję że reszta już śpi. - powiedział i przystaną gwałtownie tak jakby nagle sobie coś przypomniał. - O ranyyyyyyyy. Zapomniałem że doktor Michael przyleciał. Czyli... - powiedział zbyt głośno. Szybko zasłoniłam mu usta dłońmi co poskutkowało tym że Kuso nie dokończył tego co chciał powiedzieć. - Zapomniałem że mam być cicho. - wymamrotał przez moje palce.
Zabrałam ręce.
-A więc jednak istnieje ryzyko że możemy natknąć się na resztę. Kurwa. A myślałem że wszystko pójdzie jak z płatka.
Zastanowiłam się przez chwilę. Dan miał rację. Dziadek Alice przybył, więc pozostali pewnie będą mu towarzyszyć przy pracy, a to oznacza że przez całą noc będą na nogach. To niedobrze...Zmarszczyłam brwi, nagle coś sobie uświadamiając. Zaśmiałam się cicho. Dan posłał mi pytające spojrzenie, na co ja tylko zasłoniłam usta dłonią kryjąc tym samym uśmiech rozbawienia.
-No? Mów. - ponaglił mnie chłopak kiedy szliśmy korytarzem. Dobrze wiedział że powiem mu o co chodzi.
-Nie uważasz że to trochę zabawne? Mamy gotowy plan działania, a tu nagle ŁUP! Coś nam ten plan psuje. To taki przedziwny schemat. Co nie?
-Rzeczywiście. - mrukną szatyn kiedy dotarły do niego moje słowa. - Dobra smarku idź spać. Zostały ci już niecałe dwie godziny. - rzucił kiedy weszliśmy na piętro z pokojami dziewczyn. - I może na wszelki wypadek przebierz się w piżamę. Jakby wiesz...dziewczyny chciały sprawdzić czy już wróciliśmy. Trzeba sprawiać pozory. Musimy zachować sto procent bezpieczeństwa.
-Wiem. I vice versa smarku. - odpowiedziałam nim zniknęłam za drzwiami. - Do potem.
-Do potem. - zdążyłam usłyszeć odpowiedź nim drzwi się zamknęły.
Nie zapalałam światła. Od razu pobiegłam po piżamę i równie szybko się w nią przebrałam. Położyłam ubrania we właściwe miejsce i wyjęłam telefon z tylnej kieszeni spodni. Momentalnie znalazłam się w łóżku. Ustawiłam sobie budzik na za dwie godziny i odłożyłam urządzenie na szafeczkę. Ciekawe od jak dawna doktor Michael jest już tutaj. I ciekawe co teraz robi reszta Wojowników. Zapewne pomagają mu w pracy. Zaczęłam zastanawiać się nad naszą misją, która bądźmy szczerzy rozpocznie się za niecałe dwie godziny. Przyznam że z lekka się stresuję. Czy wraz z Danem wzięliśmy pod uwagę ewentualne niepowodzenie tego planu oraz jego niepożądane konsekwencje? Nie wiem. Nie pamiętam. To popołudnie minęło stanowczo za szybko. Najpierw kłótnia z Wojownikami, potem Legendarni. Jedna strona wykazuje dezaprobatę, druga popiera ten plan. Takie dwa światy z odmiennymi zdaniami. To nieco komplikuje całą sprawę ponieważ zarówno Wojownicy jak i Starożytni mają rację. Jednak ja i Dan wybraliśmy tę drugą stronę. I bez porozumienia z tą pierwszą wyruszymy na spotkanie z czyhającym na nas niebezpieczeństwem. Odlot. Wyskoczyłam z łóżka i podeszłam do okna. Otworzyłam je i usiadłam na parapecie. Spojrzałam w niebo. Stąd też widać gwiazdę Myrny. Może to jakiś znak?
-A może w głowie ci się coś poprzestawiało? - usłyszałam jej głos.
-O co ci chodzi?
-Czy ciebie do reszty pogięło? Kuso ci chyba coś powiedział.
-Runo, Julie i pozostali na pewno są zajęci pomaganiem dziadkowi Alice.
-Tylko się nie zdziw jak się tu zjawią i zaczną zadawać pytania.
-Jakie na przykład? - spytałam.
-No na przykład...Gdzie byliście? Czemu tak długo nie wracaliście? Dojdziemy do jakiegoś porozumienia?...Mam wymieniać dalej?
-Nie.
-Więc wracaj do łóżka. Nic mi z twojego wyczerpanego ze wszystkich sił ciała. - w jej głosie pobrzmiewała złość i poirytowanie.
-Czy ty właśnie powiedziałaś mi że nam pomożesz? - spytałam z niepewnym uśmiechem na ustach.
-Może, chyba, prawdopodobnie. Mniejsza. Wiesz co robić.
-Oczywiście że wiem.
Myrna jest dzisiaj trochę wkurzona. Zachowuje się zupełnie jak Legroid. Może ona w ten sposób wyraża zestresowanie?
-No to już cię tu nie ma. Chcę wrócić do gry, a nie zrobię tego bez bakugana.
Dobra cofam to.
-Już idę, już. - zeskoczyłam z parapetu i wróciłam pod ciepłą kołdrę.
Włączyłam telefon. Na ekranie startowym jako tapetę umieściłam zdjęcie moje i Centuriona. Przycisnęłam komórkę do piersi.
-Nie martw się przyjacielu. Już niedługo znów będziemy razem. - wyszeptałam z zamkniętymi oczami.


***

Na dużym płaskim ekranie wyświetlało się kilka obrazów. Jeden przedstawiał pustynny teren Vestroi który na samym środku wyglądał co najmniej dziwnie, tak jakby był wypalony. Sadza i popiół osadzały się na skałach nadając miejscu nienaturalny wygląd. Zdjęcie to przedstawiało dokładnie to co zostało po zniszczeniu miasta Delta. Drugi obraz przedstawiał łańcuch DNA Drago. Na kolejnym widać było plan Zestawu Bojowego. Trzy ostatnie przedstawiały zdjęcia z jakimiś obliczeniami  tudzież napisami w języku rosyjskim.
W pomieszczeniu znajdowało się tylko dziewięć osób, z czego tylko cztery były pochłonięte pracą. Doktor Michael, Marucho, Alice i Gus pochylali się nad jakimiś zapiskami i szkicami dotyczącymi Zestawu Bojowego Dragonoida.
-Myślicie że Dan i Elz już wrócili? - spytała Julie podnosząc wzrok znad swojego telefonu.
-Dochodzi pierwsza więc chyba tak. - odpowiedziała jej Runo.
-Pójdę zobaczyć czy już są u siebie. - Julie podniosła się z kanapy i poprawiła spodenki. - No? Ktoś jest chętny przejść się ze mną? - spytała z uśmiechem. - Nikt? No cóż, wygląda na to że będziemy musieli pójść sami Gorem.
-Zaczekaj. - Runo szybko poderwała się na równe nogi.
Obie nastolatki wyszły.
Baron patrzył chwilę na drzwi po czym sam pobiegł za nimi.
-Mistrzynie zaczekajcie! - zawołał.
-Ciekawe czy przemyśleli sobie wszystko dokładnie. Nieźle się zdziwią kiedy dowiedzą się jaką podjęliśmy decyzję w sprawie tego ich szalonego pomysłu. - zastanawiała się na głos Julie.
-Może obmyślimy jakąś strategię i ewentualny plan B? - zaproponowała Runo. - Co myślicie?
-To świetny pomysł Mistrzyni Runo! - zawołał ucieszony chłopiec.
-Proponuję jednak najpierw skonsultować to z pozostałymi. - wtrąciła Tigrerra.
-Zgadzam się z Tigrerrą. Niedopracowane pomysł to ostatnia rzecz jakiej nam potrzeba. - zawtórował jej Gorem.
Znaleźli się na piętrze na którym pokoje miały wszystkie Młode Wojowniczki.
Podeszli do drzwi pokoju Brettley.
Makimoto zapukała w nie. Odpowiedziała jej cisza.
-Elz? Już wróciłaś? - szept Julie rozproszył ciszę panującą w sypialni Wojowniczki.
Srebrnowłosa powoli otworzyła szerzej drzwi i weszła do pokoju.
Białowłosa leżała w swoim łóżku otulona kołdrą.
-Wygląda na to że Mistrzyni wróciła. - szepną Baron wchodząc do pokoju za Mistrzynią Subterry.
-Więc i Dan także już jest. - zauważyła Runo.
-Chodźmy, nie budźmy jej. - zaproponował Nemus.
I jak powiedział bakugan tak też zrobili.
-A może nie ma po co iść do Daniela? - zastanowiła się Julie. - Nie to że się o niego nie martwię czy coś, ale skoro Elz wróciła to on pewnie też...
-Ja wolę się jednak upewnić. - Runo szybko ruszyła przodem. Musiała...po prostu musiała zobaczyć czy i Dan jest u siebie. Starając się nie dać po sobie poznać że przejęła się nieobecnością swojego chłopaka, zwolniła nieco. Było to jednak daremne, bo Julie i tak wiedziała co takiego siedzi w sercu Misaki. Kiedy znaleźli się tam gdzie ulokowana była męska część zespołu nie czekali ani chwili dłużej. Kilkoma krokami pokonali odległość dzielącą ich od sypialni Wojownika Pyrusa.
-Puk, puk...Dan? - i tym razem to Julie otworzyła drzwi.
Kuso leżał w łóżku i spał spokojnie.
-I co? Jest? - spytał Baron próbując zajrzeć do środka.
-Jest. - na twarzy Makimoto pojawił się pełen zadowolenia uśmiech.
Zamknąwszy za sobą drzwi, dziewczyna odwróciła się do Misaki i Leltoy'a.
-Możemy być o nich spokojni. - oznajmiła i klasnęła w dłonie.
-Ciiiiiiiiiiiii.- zarówno Runo jak i Baron przyłożyła palec do ust.
-Trochę ciszej Julie. - odezwała się Misaki.
Ich przyjaciółka zapomniała że należy być cicho. Nie chcieli przecież obudzić szatyna.
-Ups. - tylko to wymsknęło się z jej ust. - To jak? Wracamy? Trzeba pomóc pozostałym.
Błekitnowłosa i chłopiec zgodnie skinęli głowami na "tak".
Wrócili do salonu.

***

Dan otworzył oczy dokładnie w chwili w której drzwi do jego pokoju zamknęły się. Powoli podniósł się do siadu i nasłuchiwał. Zacisnął dłoń na kołdrze gotów w każdej chwili wrócić do poprzedniej pozycji. Nie mógł przecież pozwolić żeby Julie zastała go przytomnego gdyby znów zechciała go "odwiedzić". Wiedział też że równie dobrze mógł wejść tu Baron. Z tego co słyszał był z Julie na korytarzu. I chyba był tam ktoś jeszcze. Wydawało mu się że słyszy jeszcze jeden głos. Jednak nie był do końca pewny. Przez zamknięte drzwi niewiele mógł usłyszeć, ale wydawało mu się że to Runo.
Opadł z powrotem na poduszki. Przetarł twarz rękami i spojrzał na telefon podłączony do ładowarki.
"Ciekawe czy byli też u Elz."
Nie czekał na niczyją odpowiedź, bo niby kto miałby mu jej udzielić? Okno? Szafa? Kurtka?
Przykrył się dokładniej kołdrą chcąc wykorzystać czas który mu pozostał na drzemkę. 

Kolejny rozdział skończony.
Już niedługo ukaże się 80, chociaż to nie jest
jakieś wielkie zaskoczenie bo skoro na 79 rozdziale
historia się nie skończyła to logiczne że będzie trwać
dalej i kolejne rozdziały będą się pojawiać.
Rozdział wyszedł tak jak chciałam.
Jest nieco dłuższy niż poprzedni i chyba więcej
się w nim dzieje, ale mogę się mylić :P
Wybaczcie mój mało radosny ton, ale jakoś
wszystkie iskierki starałam się przelać na post z
życzeniami ^^".
Nie za fajne w tym roku będę miała święta,
a fakt że nadal nie wiem co wychodzi mi z matmy
wcale nie polepsza mi humoru.
~Matma zmorą humanistów.~ 
Chociaż może to nawet lepiej że nie wiem...
Życzenia złożyłam wam już w poście wyżej,
więc jedyne co mi pozostaje to ponownie
życzyć wam Wesołych Świąt Bożego Narodzenia! :)
Pozdrawiamy :) :***

piątek, 16 grudnia 2016

Rozdział 78: Spec jak żaden inny.


Mocny podmuch wiatru wywołany przez samolot przymierzający się do lądowania uderzył w Wojowników którzy właśnie wbiegli na dach. Rozwiewał ich włosy, targał ubrania i wpychał do oczu niepożądane drobinki piasku i brudu. Kiedy tylko samolot zetkną się z podłożem wiatr znikną.
Przyjaciele podbiegli do maszyny z której od razu zaczął wysiadać doktor Gehabich.
-Witamy doktorze. - Marukura obdarzył mężczyznę przyjaznym uśmiechem.
-Witam Wojownicy. - odpowiedział Michael.
-Jak ci miną lot dziadku? - spytała Alice.
-Dobrze, nawet bardzo dobrze. Przyznać ci muszę Marucho że nawet Rosjan nie stać na linie tak wysokiej klasy, a ja mam je za darmo. - zaśmiał się dziadek rudowłosej.
-Pana pokój został już przygotowany. - oznajmił Kato, trzymając dwie walizki którego Rosjanin pozwolił sobie przywieść. - Zaniosę pańskie bagaże do niego.
-Dziękuję. - rzekł doktor i zwrócił się do blondyna. - Od czego wiec zaczniemy?
-Od kolacji. - odpowiedziała Julie za blondyna. - Na pewno jest pan głodny po podróży.
Nie czekając ani chwili dłużej, weszli do budynku. Profesor najpierw został zaprowadzony do jadalni. Gdy tylko drzwi otworzyły się oczom wszystkich ukazał się długi stół zastawiony najprzeróżniejszymi daniami.
-Wraz z panną Julie, Alice i Runo przygotowałem szeroką listę potraw na której nie zabrakło także rosyjskich akcentów. - rzekł Kato przepuszczając w przejściu gościa i Wojowników.
-To bardzo miło z waszej strony. Dzięki temu będę mógł poczuć się jak w domu. - uśmiech mężczyzny mówił jasno że sprawili mu tą drobnostką wiele radości.
-Dziewczyny wraz z Kato przygotowały pana ulubiony Boeuf Stroganow, a także wiele innych potraw z Rosji. - powiedział Marucho.
Zasiedli do stołu.
-Życzę państwu smacznego. - Kato skłonił się po czym oddalił się.
-Dziękujemy Kato. - odpowiedziała mu Julie.
-Smacznego wszystkim. - Alice omiotła wszystkich ciepłym spojrzeniem.
-Smacznego. - odpowiedziała jej Runo i zatopiła łyżkę w purée z ziemniaków.
-Jak bardzo zniszczony jest JetKor? - zagadną Michael.
-Nooooooo... - chłopiec zamyślił się. - ...bardzo. Zacząłem wszystko przygotowywać pod jego naprawę. Z tego co wiem kiedyś Keith przygotował parę rzeczy do naprawy Zestawu Bojowego Drago, ale po wydarzeniach w mieście Delta wszystko stanęło.
-To znaczy? - dopytał mężczyzna. Nie wiedział przecież wszystkiego ze szczegółami. Znał jedynie zarys całej sytuacji.
-Tak jak już wcześniej panu wspomniałem w mieście Delta doszło do wypadku w którym dwójka naszych przyjaciół została ranna. Byli nimi Ace Grit i siostra Keith'a - Mira Fermin. I od czasu tego wypadku Spectra nie odstępuje siostry. Ciągle trwa przy niej i nic nie wskazuje na to, żeby miał się stamtąd ruszyć. 
-A czy mógłbym z nim porozmawiać? Może uda mi się go jakoś namówić do pomocy. Jakby nie patrzeć bez niego naprawa JetKor'a trochę nam zajmie.
-Oczywiście, ale nie sądzę, aby... - Marucho urwał w trakcie własnej wypowiedzi. Z góry obstawiał że Keith się nie zgodzi, ale w sumie to nie ma pewności co do tego. Nikt z nich nie próbował rozmawiać o tej sprawie ze Spectrą. Widzieli jak ta "przygoda" Miry na niego wpłynęła. Nie byli pewni czy wypada tak od razu zacząć go przekonywać do czegokolwiek, więc nawet o tym nie dyskutowali. Chcieli mu dać czas na uspokojenie się i przemyślenie kilku spraw, mając jednocześnie nadzieję że Vestalianin wcześniej czy później sam wyjdzie z inicjatywą jak najszybszej naprawy Zestawu Drago. Tak się jednak nie stało. Oliwę do ognia niepewności "dolewał" także fakt że jeszcze przed wydarzeniami z miasta Delta Spectra i Mira nie rozmawiali ze sobą. Wszystko wskazywało na to że są skłóceni, więc i tym razem nikt z Wojowników o nic nie pytał. I to był błąd. Może jakby wcześniej zaczęli zadawać pytania o to co między nimi zaszło, to uniknęliby wszelkich nieprzyjemności.
"Ale jeśli oni nie rozmawiali ze sobą jeszcze przed tą akcją w Delcie to oznacza...ba, to jest z góry wiadome że musieli się pokłócić dużo, dużo wcześniej. Pytanie tylko kiedy dokładnie to było." - pytanie to niespodziewanie pojawiło się w głowie młodego naukowca. Wraz z nim pojawiła się także pewna przerażająca, a zarazem smutna rzecz: oni dopiero teraz sobie to wszystko uświadomili. Mogli wcześniej zająć się sprawą rodzeństwa (którą niestety woleli przemilczeć). Nie zrobili tego.
"Co z tego że byłoby to nie kulturalne? Nasza interwencja może zapobiegłaby niektórym wydarzeniom, albo chociaż pomogłaby nam w chwili obecnej." - znów pomyślał okularnik. Całkowicie skupili się na sprawie z Vexos'ami i ledwo zauważali co się wokół nich dzieje. Marukura zaczął się obawiać że ich brak zainteresowania sprawą rodzeństwa wcale nie wynikał z tego że nie chcieli wścibiać nos w nie swoje sprawy, ale dlatego z tego że nie chcieli dokładać sobie problemów, że woleli siedzieć cicho jednocześnie myśląc że problem Keith'a i Miry sam się rozwiąże. Poniekąd mieli rację...A kto wie czy Mira i Spectra nie zbyliby ich gdyby ci spytali o co im poszło. W końcu nikt nie lubi jak ktoś wpieprza mu się z butami do życia. Gracz Aquos'a westchną ciężko spoglądając na swój talerz z zupą.
-Coś się stało Marucho? - zapytała go Elfin.
-Nie, nie. - chłopiec uśmiechną się nerwowo gestykulując przy tym żywo dłońmi w geście zaprzeczenia.
-Na pewno? - Preyas również zadał pytanie swojemu partnerowi. 
-Na pewno. - odpowiedział szybko Marucho. - Wracając. Może pan doktorze spróbować porozmawiać z Keith'em, ale wątpię że ten zechce zamienić z panem chociażby słowo.
-Mimo wszystko warto spróbować. - półuśmiech pojawił się na chwilę na ustach moskiewskiego naukowca.
-Mogę pójść po niego. - zaoferowała Julie i ugryzła kawałek blina.
-Naprawdę? - zapytał Marucho, na co srebrnowłosa skinęła głową twierdząco.
-Zaraz wrócę. - powiedziała odchodząc od stołu i zabierając ze sobą Gorem'a.
Pobiegła do pokoju z rannymi.
Spectra zajmował swoje stałe miejsce i szeptał coś do Helios'a.
-Ym...Spectra?
Chłopak podniósł na nią wzrok.
-Przybył do nas doktor Michael, dziadek Alice. Do naprawy JetKor'a. Chciałby z tobą porozmawiać? Zejdziesz do na...
-Nie. - przerwał jej Spectra.
-Aaa może jednak?
-Nie. - uciął.
Zrezygnowana Julie wróciła do jadalni.
-I jak? - spytała Runo.
-Nie przyjdzie?
-Dlaczego? - spytał Shun upijając łyk herbaty.
-Nie wiem. Powiedział "nie" i koniec. Uciął temat.
-A może Gus by go przekonał? - podsunął Baron.
-Wątpię. - skwitował Gorem.
Pozostała część kolacji minęła na rozmowach dotyczących Zestawu Bojowego, Drago i Centuriona oraz Vexosów.
-A gdzie właściwie podziali się Dan i Elz? -spytał doktor Michael.
-Wyszli gdzieś po tym jak my... - przerwała Runo. - ...odrzuciliśmy pomysł Dana który dotyczył ratunku ich bakuganów.
-A mogę spytać, dlaczego nie zaakceptowaliście jego pomysłu?
-Bo był zbyt niebezpieczny. - powiedziała Tigrerra.
-Oni chcieli polecieć do Vexosów i wykraść Drago i Centuriona. Od tak. - rzuciła Runo, nieco żywiej.
-A czy pomysł Dana to jedyny plan ratunku jaki macie?
Runo, Julie i Marucho popatrzyli po sobie.
-No tak. - odpowiedzieli razem.
-Może wiec warto wcielić w życie ten plan?
-Nie. On jest zbyt szalony, a my go i tak już przerabialiśmy. Wymyśliłam coś podobnego co oni. - powiedziała Misaki. - Nikt się nie zgodził na jego realizację.
-Mogę sobie jedynie wyobrazić jak ciężko wam jest w tej chwili. Jednak nic lepszego chyba nie macie. Każda opcja jest dobra, nawet jeśli wydaje się niemożliwa do zrealizowania.
Młodzi gracze zastanowili się nad słowami dziadka Alice.
-Masz rację dziadku. - Alice zwróciła się do swojego opiekuna i spojrzała na przyjaciół.
-Fakt. - przyznała Runo.
-To jak? Kto jest za tym żeby zaakceptować pomysł Daniela? - zapytała Julie podnosząc do góry rękę.
Jej przyjaciele jeden po drugim zaczęli unosić swoje ręce.
-Więc postanowione. - Makimoto radośnie klasnęła w dłonie. - Jak tylko wrócą to powiemy im o naszej decyzji.
-Może nie dziś Julie. Przecież nie wiemy o której wrócą. - zauważył jej strażniczy bakugan.
-No to może jutro? - zaproponował Hydranoid.
-Zgoda. - uśmiechną się Marucho.
Po skończonym posiłku doktor Michael został zaprowadzony do swojej sypialni. Jednak wyszedł z niej szybko chcąc jak najszybciej rozpocząć pracę ku radości Wojowników że w końcu coś ruszy.




Zacznę może od wyjaśnienia
dwóch rzeczy (ech ten poważny ton^^).
Zapewne zauważyliście wczoraj i przed wczoraj
że ni z tego ni z owego wcięło gdzieś
rozdział 77. Otóż rozdział ten został przeze mnie
przez przypadek usunięty. Czasami zdarza się tak
że blogger sam robi mi kopię rozdziałów.
I tak się też złożyło że zrobił mi kopię rozdziału 77.
 

I dwa dni temu przeglądając sobie te
moje rozdziały zobaczyłam że mam dwa posty
zatytułowane "Rozdział 77: "A" jak "alarm"."
Jeden z nich to był ten opublikowany rozdział,
a drugi to była jego kopia. Usunęłam więc rozdział
myśląc że to kopia. I dopiero gdzieś tak w nocy
kiedy znowu przeglądałam mojego bloga,
zorientowałam się co zrobiłam.
Aż mi oddech
w gardle staną jak zorientowałam się że notka
została usunięta. Najbardziej szczerze powiedziawszy
ubolewam nie nad samą stratą notki(jakby nie patrzeć
miałam jej kopię), ale nad utratą komentarzy.
Czuję się źle z tym że je usunęłam(nawet jeśli
zrobiłam to przez przypadek), bo jestem świadoma
tego że ktoś mimo wszystko poświęcił swój czas
aby przeczytać mój rozdział i wyrazić o nim opinię
w komentarzu.

A patrząc na długości niektórych
komentarzy, domyślam się że ich autorom
nie zajęło dwóch minut napisanie ich,
ale znacznie więcej czasu musieli na nie poświęcić.
(to zdanie jest chyba mało zrozumiane ^^").
Bardzo, ale to bardzo was przepraszam za
to że tamten rozdział się usuną. :(

Druga sprawa jest taka że niestety,
ale świąteczny one-shot się nie ukaże.
Mam pomysł, ale chęci brak.
Bez bicia przyznam się że nie zaczęłam go nawet
pisać, bo myślałam że wena na niego przyjdzie
mi w tym tygodniu. Niestety siła wyższa uniemożliwiła
mi jego napisanie, ale nie tylko ona jest temu winna.
Winę za to ponosi także nawał nauki który miałam
w tym tygodniu, a szczególnie dziś. Ten dzień był najgorszy
z tego tygodnia. Musiałam się przygotować na wypracowanie
z angielskiego, na pytanie z historii, musiałam nauczyć się
łaciny na wos, a także powtórzyć co nieco na polski bo dzisiaj
pisałam wypracowanie maturalne. Także ten tego...przepraszam,
naprawdę. Wiem że może nauka to słabe wytłumaczenie, ale ja w
przyszłym tygodniu mam już wystawiane oceny proponowane
(dokładnie 21 grudnia), a 4 stycznia mam już ostateczne wystawianie
ocen śródrocznych (taaaa, podkarpacie ma najwcześniej ferie).
I standardowo pozdrawiamy^^
PS.Życzenia świąteczne złożę wam standardowo tak jak
w zeszłym roku czyli gdzieś tak w przyszłym tygodniu,
bliżej(czy może raczej jeszcze bliżej) świąt. ^^ :))


czwartek, 15 grudnia 2016

Rozdział 77: "A" jak "alarm".


-O czym? - zapytała Elizabeth. Serce zaczęło jej bić mocniej ze strachu. Obawiała się tego co może za chwile usłyszeć. O co mogło chodzić Oberon? Czy jest coś czego nie powiedział jej Centurion?
-Wiesz dobrze Elz że Centurion jest jednym z nas, prawda? - spytał ją Apollonir.
-Tak.
To że Centurion jest jednym ze Starożytnych wiedziała nie od dziś.
-Więc pewnie wiesz o tym że zginą tak jak my? - zapytała Lars Lion chociaż to nie było konieczne bo dobrze znała odpowiedź.
Brettley skinęła głową.
-W dowód wdzięczności za jego odwagę i męstwo użyliśmy energii Rdzenia Nieskończoności, aby go ożywić. Jednak Rdzeń tak jak i cała Vestroia był bardzo osłabiony i mógł to zrobić tylko raz. Dlatego Rdzeń Ciszy musiał pomóc siostrzanemu Rdzeniowi. Nieskończoność była tą która przywróciła go do życia, a Cisza tą która mu to życie podtrzymywała. - powiedziała Oberon.
"No tak. Przecież Centurion ma w sobie Rdzeń Ciszy. To co powiedziała przed chwilą Starożytna Wojowniczka Ventus'a nie jest dla mnie tajemnicą dlatego że Centurion mi o tym mówił."
-Bez tego Rdzenia, on nic nie może. - powiedział Clayf.
Elz wzdrygnęła się. Poczuła jak zimny dreszcz przechodzi jej po kręgosłupie.
-J-jak...to?
-Przecież tylko Rdzeń Ciszy utrzymuje go przy życiu. - rozwinął Clayf.
-Tego Centurion... - zaczęła Elz.
-...ci nie powiedział. - dokończył za nią Frosch. - Wiemy o tym.
-Ale...dlaczego?
-Nie chciał cię martwić Elz. - rzekł spokojnie Apollonir.
-Chcecie powiedzieć że jeśli...oni odbiorą mu go to...on...umrze? - głos jej się załamał przy ostatnim słowie. Zrobiła wdech i intensywnie zaczęła mrugać oczami. Chciała powstrzymać w ten sposób łzy. Wiedziała że nie może płakać, że musi się wziąć w garść.
-Niestety tak. - powiedziała Lars. - Drago przeżyje, ale Centurion już nie.
-Ale i Drago nie jest bezpieczny. - powiedział Frosch.
-Jak to? - tym razem zdziwił się Dan.
-Jak myślicie co się stanie kiedy Vexosi odbiorą waszym bakuganom to co jest im potrzebne? Co zrobią z Drago i Centurionem?
Dziewczyna i chłopak wymienili spojrzenia.
-Zabiją ich. - wymamrotali jednocześnie wracając wzrokiem do Starożytnych.
-No właśnie.
-Centurion nawet po stracie Ciszy będzie skazany na śmierć, a Drago podzieli jego los. No chyba że w porę ich uratujecie. - Lars wpatrywała się w graczy uważnie.
-To jest jakiś zły sen. - stwierdziła białowłosa łapiąc się za głowę. Oddychała głęboko starając się powstrzymać napływające do oczu łzy. W tej chwili czuła się jak słomiana tarcza łucznica - prawdopodobieństwo że zostanie trafiona było takie same jak prawdopodobieństwo że uniknie grotu strzały. Szanse były podzielone, a najgorsze było to że nie wiadome było kto wygra.
-To nie jest zły sen. To pieprzona, bezlitosna rzeczywistość. - Dan zacisną dłoń, i odwrócił głowę w bok.
-Pamiętajcie że każdy ma szanse wygrać w tym starciu. Los tej bitwy nie jest jeszcze przesądzony. - Apollonir próbował wzbudzić w nich nadzieję.
Legendarni patrzyli na dwójkę Młodych Wojowników. Każde z nich nie tylko unikało spojrzeń bakuganów, ale także siebie nawzajem.
Szatyn analizował całą sytuację. Czy może raczej starał się ją analizować, niestety świadomość że obok stoi Elz, a nad nim unoszą się w powietrzu Starożytni, wcale mu tego nie ułatwiała.
Wziąwszy kilka spokojnych wdechów zaczął od początku układać sobie wszystko. Jeśli spartolą misję, to zagłada czeka nie tylko ich bakugany, ale także cały wszechświat. Krew w żyłach poczęła krążyć żywiej, serce biło na alarm. Takiej okazji zmarnować nie można, bo być może jest ona ostatnią szansą na ratunek. Nie tylko ich przyjaciół, ale wszystkich istnień w kosmosie. Muszą się śpieszyć. Kuso spojrzał na Apollonira. Bakugan uważnie przyglądał się chłopakowi wyczekując cierpliwie jego słów. Dan wiedział iż nie wolno im marnotrawić czasu którego i tak za wiele nie pozostało.
-Pójdziemy tam dziś w nocy, zgoda? - rzekł w końcu spoglądając na dziewczynę. Kiedy ta skinęła głową, na znak że się zgadza, gracz podniósł oczy na Legendarnych Wojowników. - Zgoda? - zapytał ich.
-To wasza decyzja, nam ingerować w nią nie wolno. Możemy was jedynie wspierać i służyć dobrą radą. - oświadczyła Oberon.
-Jeśli jednak pewni jesteście swej decyzji, to nie pozostaje nam nic innego jak tylko życzyć wam powodzenia i zapewnić was że będziemy nad wami czuwać. - powiedział Apollonir.
-Dacie radę Wojownicy. - zwrócił się do nich starożytny bakugan Aquos'a.
-Wierzymy w was. - kontynuował Exedra.
-I mamy nadzieję że podjęliście słuszną decyzję. - odezwała się Lars.
-Powodzenia. - życzył im Clayf.
-Pamiętajcie że cokolwiek by się nie działo liczymy na was. Wasze bakugany również. A tymczasem żegnajcie Wojownicy. - po słowach Oberon wszyscy zniknęli.
-Dziś w nocy. - Kuso powtórzył własne słowa, spoglądając na słońce które powoli chowało się za budynkami miasta. - Vexosi przygotujcie się bo w starciu z naszą dwójką, nie macie żadnych szans. - powiedział patrząc z uśmiechem na Elz.
-Dokładnie. - przytaknęła mu Brettley.
Wizyta Starożytnych Wojowników sprawiła że zarówno w Dana jak i w Elz wstąpiły nowe siły.
Dostali szansę od losu której nie zamierzali zmarnować, bo kto wie czy dostaliby drugą...

***

Wojownicy jak zwykle spędzali czas w salonie. Dochodziła dwudziesta druga więc byli już dawno po kolacji. Czekali na Kato oraz na gościa wraz z którym lokaj miał powrócić do nich po małej "wycieczcie" do Rosji. Marucho siedział na sofie z laptopem na kolanach. Mimo że doktor Michael jeszcze nie przybył, Marukura nie zamierzał tracić czasu i powziął przygotowania niezbędnych informacji które przydadzą im się w pracy. Ostatnie półgodziny spędził na tłumaczeniu pokrótce rosyjskiemu naukowcowi całej sytuacji. Na całe szczęście dziadek Alice był wtedy już w samolocie więc nie zmarnowali dzięki temu cennego czasu. Chłopiec opowiedział mężczyźnie, o wydarzeniach z miasta Delta, prezentując mu przy tym to co zostało w Vestroi po zniszczeniu miasta...czyli właściwie nic. Poinformował także doktora o tym że istnieje możliwość iż przy naprawie JetKor'a uczestniczyć będzie mniej osób niż początkowo zakładał Marukura (Mira leży nieprzytomna, a ze Spectrą nic nie wiadomo). Doktor Michael stwierdził że najlepiej będzie uzgodnić wszystko dopiero jak doleci na miejsce, żeby nie robić niepotrzebnie bałaganu. I tak właśnie prawie całą drużyną siedziała w milczeniu oczekując przybycia naukowca. Runo rozejrzała się do okoła. Marucho nadal wstukiwał coś w laptop. Alice trzymała telefon w zaciśnietych dłoniach i wpatrywala się w stół pogrążona we własnych myślach. Shun stał przy scianie i opierał się o nią plecami. Miał zamknięte oczy i skrzyżowanie ręce na klatce piersiowej. Julie  zajęta swoim telefonem siedziała na kanapie obok niebieskowlosej. Baron siedział na drugiej kanapie obok Marucho i obserwował ekran jego komputera. Tak właściwie to poza nimi nie było w salonie nikogo. Elajza wraz z Gus'em zajmowała się właśnie zmienianiem opatrunków Mirze i Ace'owi. A Dan i Elz wybyli Bóg jeden wie gdzie.
- Paniczu Marucho informuję iż właśnie dolatujemy do Wardington. - twarz Kato wyświetliła się na ogromnym ekranie wbudowanym w ścianę.
Runo drgnęła. Shun otworzył oczy i zwrócił je w kierunku ekranu.
- Nareszcie! - ucieszyła się Julie i wstała.
- Chodźcie. - blonyn dołożył laptop i wstał z kanapy.
Wszyscy pobiegli na dach.


~WAŻNE~
Na początek mam kilka spraw:
Sprawa 1:
Wprowadzam małą korektę odnośnie dwóch
rzeczy, a mianowicie nazwiska Keith'a i Miry oraz
nazwy miasta w którym rozgrywa się głównie
akcja zarówno anime jak i mojego opowiadania.
Już wyjaśniam:
a) jeśli chodzi o nazwisko Keith'a i Miry.
Przez cały czas pisałam "Clay", a powinno
być "Fermin". Zauważyłam to już wieki temu,
ale dopiero teraz natchnęło mnie aby to
poprawić. Tak więc od tej pory będę pisała
takie nazwisko naszego drogiego rodzeństwa
jakie powinno być od samego początku i jakie
też było w anime czyli Fermin.
Poprawię ten błąd także w poprzednich rozdziałach
(już w sumie trochę zaczęłam).

b)jeśli chodzi o nazwę miasta.
Dotychczas pisałam "Warnington", a powinno
być "Wardington". I tak jak w poprzednim
przypadku tak i w tym poddam ten błąd
poprawie w poprzednich rozdziałach historii.
Od tej pory też będę pisała właściwą nazwę
(ten błąd także zaczęłam poprawiać).
Postaram się też nieco poprawić swoją
interpunkcję i kilka innych rzeczy,
ale to małymi kroczkami. ^^
Dan: Patrzcie co human robi z człowiekiem <.<
No widzisz Dan? xD

Sprawa 2:
Świąteczny one-shot pojawi się już niedługo (możliwe że w przyszłym tygodniu, aczkolwiek nie wiem tego na 100% bo
ten przyszły tydzień będę miała nieźle zawalony, do tego stopnia że
śmiało mogę już teraz stwierdzić że jak się porządnie nie
przygotuję to będę w ciemnej dupie).
 
Sprawa 3:
Oglądał ktoś z was może film "Nerve"? ^^
Ja byłam na nim w ten czwartek wraz z klasą
w ramach Mikołajek klasowych i muszę przyznać
że film jest naprawdę zajebisty że tak to ujmę.
Warto obejrzeć, polecam serdecznie :))
Dan: Film był ekstra. Chętnie wybrałbym się na
Underworld: Wojny krwi."
Albo na "Łotr 1. Gwiezdne wojny - historie."
Shadow: Przecież to spin-off. Ja na twoim miejscu wolałbym iść na
którąś z części Star Wars, a nie na spin-off'a.
Dan: Ja też, ale jak już nie grają to co poradzę?
To w sumie chyba tyle z informacji. :)
Dan: Powiem ci że strasznie długie wyszło ci to podsumowanie. O.O



piątek, 2 grudnia 2016

Rozdział 76: "You need to get psychiatric treatment! You're crazy to the rest!


Elajza i Alice pomagały Kato nakrywać do stołu.
-Przepraszamy Kato że zawracamy ci głowę już z samego rana. - zwróciła się Elajza do lokaja.
-Nic się nie stało panienko. Przecież to moje codzienne obowiązki.
-Ej, a gdzie właściwie jest mleko? - zapytała Elz niosąc srebrną tacę z pustymi filiżankami i szklankami. - Zauważyłam że brakuje też kilku podstawowych przypraw takich jak pieprz, sól, czy majeranek. Bez tego nie zrobi się obiadu.
-Zawsze można pójść do sklepu. - Elajza podeszła do Elz i zabrała od niej tacę. - A gdzie Gus?
-Poszedł po wodę gazowaną i soki. Jesteś pewna Elajzo że nie chcesz jeszcze jednej kawy?
-Nie. Taka ilość kofeiny jest szkodliwa. A jestem za bardzo pobudzona. Brakuje kilku sztućców...zaraz wrócę.
W drzwiach napotkała Gus'a niosącego kilka dzbanków na tacy. Przepuściła go i wyszła.
-To co dalej? - zapytał niebiesko-włosy.
-Chyba mamy wszystko jak na razie. - Alice ze skupieniem zaczęła liczyć zastawę. - Tak. Poza tymi sztućcami które przyniesie Elajza to wszystko mamy.

***

 
-A co to się stało że tak wcześnie dzisiaj śniadanie jest zrobione? - zapytała Julie siadając na krześle obok Alice.
-A nudziło nam się. - Elajza machnęła ręką. Uśmiechnęła się widząc że Elz normalnie je i rozmawia.
-Właśnie widzę. I widzę też że wróciła nasza dawna Elz. - tu zwróciła się do białowłosej.
-Chyba tak. - Brettley uśmiechnęła się do Makimoto.
Już przy robieniu śniadania Elizabeth zauważyła że wrócił jej humor. Cieszyła się. Plan wymyślony przez Dana może i był szalony, ale dawał jej nadzieję na odzyskanie Centuriona.
-Elajzo już wysłałem twoje zamówienie. - oznajmił Marucho Wojowniczce. - Przyjdzie jutro z samego rana.
-Dziękuję Marucho.
-Jakie zamówienie? - spytała Julie smarując tost dżemem.
-Na maść która ma pomóc Ace'owi i Mirze.
-A co się stało? Czyżby ich stan się pogorszył?
-Nie, nie. Po prostu zmieniam środki lecznicze.
-I dobrze. Ace pewnie by się wściekł gdyby usłyszał że jakieś małe zadrapania i otarcia uniemożliwią mu uczestniczenie w bitwach bakuganów. - zaśmiała się Runo.
Julie dołączyła do niej.
-Wściekł to mało powiedziane! On by się ostro wkurzył! - zawtórowała niebieskowłosej Makimoto.
-A gdzie jest Mistrz Dan?
-Pewnie jeszcze śpi. Wiesz dobrze, jaki on jest Baron. - zaśmiała się.
Dziwne pikanie zmąciło ten typowy śniadaniowy gwar.
-Czyj to telefon? - zapytała Runo spoglądając na ekran swojego telefonu. - Bo mój na pewno nie.
-Julie, Marucho, Elz i Alice zaczęli sprawdzać swoje komórki.
-To mój. Dziadek dzwoni. - odpowiedziała Alice. - Tak dziadku?
Wszyscy zachowywali się cicho nie chcąc, przerywać rudowłosej rozmowy.
-Och, to wspaniale! - ucieszyła się Alice. - Dobrze, dobrze.
Gehabich rozłączyła się.
-Słuchajcie dziadek skończył już swój projekt. Powiedział że jeśli to nie problem to chciałby już dziś wieczorem przylecieć tutaj z Rosji aby zająć się JetKor'em. - mówiąc to dziewczyna spojrzała na Marucho.
-Oczywiście że to nie problem. Przyda się dodatkowa pomoc. Poproszę Kato żeby przygotował dla niego pokój. Z pewnością będzie zmęczony po długim locie. Zaraz też wyślę po niego samolot.
-Cześć wszystkim. - Dan wszedł do jadalni.
-Hej. - odpowiedziała mu reszta.
Szatyn usiadł przy stole. I nałożył sobie trzy tosty na talerz.
-Jak się spało? - spytała Julie upijając łyk soku pomarańczowego.
-Tak średnio, bo praktycznie całą noc gadałem z Elz.
-To dlat...-Runo urwała w połowie słowa i zajęła się jajecznicą.
-Co Runo? - zadała pytanie srebrnowłosa Wojowniczka Subterry.
-Już nic. - odparła szybko i wbiła wzrok w swój talerz. Dziewczyna chciała powiedzieć: "To dlatego nie było cię w pokoju.", ale darowała sobie. Gdyby to powiedziała to wydałoby się że była wtedy w pokoju, co z pewnością stałoby się powodem do dość wybrednych żartów ze strony reszty.
-Trzeba będzie poinformować Spectrę o wizycie doktora Michaela. - zwróciła się Elz do Gus'a. - W końcu Marucho i dziadek Alice nic nie zrobią bez jego pomocy.
-Doktor Michael do nas przyleci? Kiedy? - zapytał Dan.
-Dzisiaj. Pomoże przy naprawie Zestawu Bojowego Drago. - wyjaśniła Alice.
Kuso przez moment starał się zapanować nad smutkiem. Chciał zataić to co w tym momencie czuł.
Julie chcąc wybawić przyjaciela z opresji powiedziała:
-Elz dobrze wiesz że puki Mira się nie obudzi to Keith nic nie zrobi.
-Wiem, tylko pomyślałam sobie że... - i zamilkła. No bo mogła wtedy pomyśleć? Sama do końca nie wiedziała. Odezwała się tylko po to żeby między nimi nie zapanowała cisza. Chciała po prostu aby ktoś coś mówił, aby rozmowa nadal trwała. Bała się że jak zapadnie cisza, to wrócą do niej wspomnienia z miasta Alfa. Widok Centuriona i Drago lecących prosto w ręce Vexosów. I te uśmieszki które wykrzywiły usta Mylene i Hydron'a nim zniknęli.
Runo, Julie i Baron spojrzeli na Kuso. Potem na Brettley. Oboje wyglądali na pochłoniętych w swoich myślach. Jednak nie tylko oni. Elajza też wyglądała na zamyśloną. To co poprzedniego
wieczoru powiedział Keith nie dawało jej spokoju. Imię tej dziewczyny które wypowiedział, a która z pewnością nie była mu obojętna...W końcu gdyby było inaczej to nie śnił by o niej...prawda?
Dan podniósł wzrok znad talerza i powiedział:
-A tak w ogóle to skąd doktor Michael będzie wiedział jak naprawić Zestaw Bojowy... - imię jego bakugana utknęło mu w gardle. Przełknął szybko ślinę i dokończył: - Drago?
-No wiesz... - zastanowił się Marucho.
-Dan, nikt nie powiedział że doktor Michael odwali całą robotę ze Spectre i Marucho. On będzie taką dodatkową pomocą. - ruszyła na pomoc Elajza.
Marucho skinął głową na potwierdzenie słów dziewczyny.
-Aha. - tylko to wydobyło się z gardła Kuso. Wbił wzrok w Elz, i wykonał szybki ruch brwiami.
-Ym...wiecie bo my z Danem chcielibyśmy wam coś powiedzieć. - zaczęła białowłosa.
-Długo rozmawialiśmy w nocy i wymyśliliśmy pewien plan. - kontynuował Dan spoglądając na Brettley.
-Jaki plan? - spytał jak dotąd milczący Gus.
-Wymyśliliśmy że...-Elz spojrzała na Dana.
-...włamiemy się do pałacu Vexosów i wykradniemy stamtąd nasze bakugany.
W tym momencie Elajza zakrztusiła się pitą przez siebie herbatą.
-Co proszę?! - zawołała Runo.
-Wam trzeba załatwić leczenie psychiatryczne! Zwariowaliście do reszty! - zawołał Legorid.
-W tym momencie muszę się zgodzić z Legroid'em. - Elajza odchrząknęła. - To po prostu niedorzeczny pomysł.
-Łatwo ci mówić Elajzo, bo to nie twój bakugan jest zagrożony. - powiedział Dan.
-Owszem, nie jest, ale...
-Co "ale"?
-...sądzę że lepiej będzie jeśli...
-Pozwolimy zginąć naszym bakuganom? - wymamrotała Elz. Była nieco zła że pomysł Dana nie spotkał się z aprobatą pozostałych. Spodziewała się innej reakcji.
-Nie, nic z tych rzeczy. Ja po prostu próbuję powiedzieć że...
-...że najlepiej poczekać na cud? - zakpił Dan.
-DACIE MI DOKOŃCZYĆ CZY NIE?! - zwołała Elajza. Widząc wpatrzone w siebie spojrzenia wszystkich dodała cicho : - Przepraszam.
Elizabeth i Dan posłusznie zamilkli.
-A więc od początku. Chodziło mi o to że najrozsądniej by było gdybyśmy WSZYSCY RAZEM coś wykombinowali. Każdemu by to wyszło na dobre.
Dan i Elz popatrzyli na siebie.
-Tylko że...ten plan Dana wcale nie jest taki zły. Może jest nieco szalony, ale na pewno nie jest zły. Przyznaję że na początku sama nie byłam przekonana co do niego, ale w końcu zrozumiałam że przy pomocy odpowiednich środków ostrożności ten pomysł może się udać.
Tym razem to pozostali Wojownicy wymienili spojrzenia.
-Nie. To zbyt niebezpieczne. Jeszcze się wam coś stanie i...do nas nie wrócicie. A i możecie tym samym pogorszyć sytuację Drago i Centuriona. Poza tym my już ten pomysł przerobiliśmy w teorii. - zaprotestowała Julie jednocześnie spoglądając na Runo.
-Zgadzam się. - przytaknęła Runo.
-Ale...-wydusili Kuso i Brettley jednocześnie.
-Żadnych "ale". Nie wdrażamy w życie tego planu i koniec. - mina Elajzy jasno mówiła że dziewczyna nie żartuje.
-Czemu nie chcecie...-zaczęła lekko załamanym  głosem Elz.
-Chcemy pomóc, ale nie w tak lekkomyślny sposób. Bakugan już dawno przestało być tylko grą...myślałam że to zrozumieliście.
-Bo zrozumieliśmy. - Dan położył nacisk na wymawiane słowa.
-Wszyscy zgodnie zadecydowali że planu tego realizować nie będziemy. - powiedziała Tigrerra. - Przykro nam, ale musicie się dostosować.
-Nie zapominajmy że chodzi tutaj o coś więcej niż tylko życie Centuriona i Drago. - dopowiedział Gorem.
Elz wstała od stołu i wyszła bez słowa. Chwilę potem Dan zrobił to samo.


***
 
 
"Mój dobry nastrój w jednej chwili gdzieś znikł. Tak po prostu." - ta myśl przeleciała Elz przez głowę, kiedy siedziała przy fontannie w parku. Podciągnęła nogi pod brodę i wpatrywała się w wodę.
-Nie sądziłem że zareagują w ten sposób. - rzekł Dan przysiadając się do Elz.
-Ja też.
-Myślałem że uznają ten pomysł za dobry. Jaki ja byłem głupi.
-Czuję się jak jedna wielka ofiara losu. Nie wymyśliłam żadnego planu żeby pomóc Centurionowi, chociaż postanowiłam sobie że coś wymyślę. Użalałam się nad sobą, zamiast wziąć się do działania. I na dodatek...
-Hej, w końcu uczymy się na błędach nie? - szturchną ją delikatnie w ramię i uśmiechną się.
-Masz rację.
-Nie ty jedna myślisz w ten sposób. Ja też mogłem zdobyć się na coś lepszego. Mogłem wymyślić dobry plan, a nie wyjechać od razu z pomysłem który prawdę mówiąc wpadł mi do głowy od tak. Wiesz czasami tęsknię za tymi czasami kiedy nikt nie zdawał sobie sprawy z tego czym tak naprawdę jest Bakugan. - wyznał.
-Ja też czasami tak mam. Ten widok spadających kart na ziemię... - Elz uśmiechnęła się delikatnie. - Kiedy tak wolno wirowały i niespiesznie opadały na chodniki, trawę, dachy.
-Co nie? To była najlepsza wiosenna noc jak do tej pory. Czekaj ty byłaś w tedy...na wzgórzu? Dobrze pamiętam?
-Tak. A ty w mieście?
-Tak. Twoim pierwszym bakuganem był...Rycerz?
-Nie. Rycerz był pierwszym bakuganem Elajzy. Moim był Żółwoid. Masz sklerozę Dan. A twoim Warius?
-I kto tu ma sklerozę? Falconeer, a nie Warius.
-A no tak. Te czasy naprawdę były super. Jest co wspominać.
-No przecież. Na przykład pamiętasz jak Wojownicy dopiero powstawali?
-Tak. Pamiętam, że ciebie poznałam jako pierwszego, udzieliłeś mi chyba odpowiedzi gdzie mogę dowiedzieć się czym jest Bakugan. Zaprosiłeś mnie na czat Joe'go. Potem zapoznałeś mnie z Shun'em, potem poznałam Runo, a później resztę.
-Nie wiem co im nie odpowiada. Powinni się chyba cieszyć że coś wymyśliłem. - gracz domeny ognia zmienił nagle temat.
-Wszyscy chodzimy spięci. Może jak trochę ochłoną to dotrze do nich że to jedyny pomysł jaki mamy.
-Może. No i o co im chodziło z tym: " Poza tym my już ten pomysł przerobiliśmy w teorii." - zastanowił się Dan.
-Nie mam pojęcia, może jak wrócimy to nam to wyjaśnią.
Rozmawiali tak jeszcze około pięciu minut, śmiejąc się przy tym i z nostalgią wspominając dawne czasy. Kiedy jednak nad fontanną pojawiła się kolorowa mgiełka, gracze przerwali rozmowę. Wpatrywali się w nią lekko zdziwieni choć dobrze wiedzieli co ona oznacza.
-Apollonir! - zawołał Dan wpatrując się w Legendarnego bakugana.
Wraz z Starożytnym pojawili się i inni.
"O nie." - pomyślała Elz.
A...po co Apollonir, Lars Lion, Oberon, Clayf, Frosch i Exedra mieliby nas odwiedzać?
A chociażby po to żeby poinformować nas o ich śmierci.

-Co wy tutaj robicie? - zapytała białowłosa wstając z fontanny. Starała się nie pokazywać tego że jest lekko poddenerwowana. Nie spuszczała wzroku ze Starożytnych Wojowników Vestroi.
-Wiemy że macie plan Wojownicy. - powiedział Clayf.
-I wiemy też że nie spotkał się on z pozytywną reakcją waszych przyjaciół. - ciągnęła Oberon.
-Dlatego przybyliśmy tu, aby dodać wam otuchy i wspierać was w boju o waszych kompanów. - kontynuowała Lars.
-Naszym zdaniem powinniście zaryzykować i wcielić w życie ten plan. - oznajmił Frosch.
-Zaczęliście wątpić, chociaż dobrze wiecie że nie powinniście. - zwrócił się do nich Exedra.
-Nie możecie się teraz poddawać. Stawka jest zbyt wysoka. - powiedział Apollonir.
-Dobrze o tym wiemy Apollonirze. - odparł Dan.
-Musicie się śpieszyć. Im nie zostało już dużo czasu. Drago i Centurion słabną z każdą chwilą. - poinformowała ich Oberon.
-Czyli...oni jeszcze żyją? - spytała Elizabeth.
-Jeszcze tak. - odpowiedziała jej Lars.
-A dlaczego mieliby nie żyć? - zapytał Clayf.
Dziewczyna spuściła głowę zawstydzona.
-Bo...Legroid powiedział...że jeśli się zjawicie to będzie to oznaczało że oni...nie...- słowa ugrzęzły jej w gardle.
-Nie martw się Elizabeth. - zwrócił się do niej Apollonir. - Oni żyją.
-A skąd wy to właściwie wiecie? - zapytał Dan.
-Wyczuwamy zaburzenia w mocy Ciszy i Nieskończoności które oni noszą w sobie. - wyjaśniła Oberon.
-Czas działa niestety na waszą niekorzyść - zaczął Frosch. - Dlatego czym prędzej musicie zrealizować plan odbicia ich.
-Szczególnie jeśli chodzi o Centurion'a. - dodała Oberon.
-Co? Dlaczego? - Elz nie ukrywała zdziwienia i strachu.
Starożytni pojrzeli po sobie. Domyślali się pewnych rzeczy. Rzeczy o których Centurion nie powiedział Elz.
-Nie wiesz? - zapytał Clayf.


~Wspomóż nas w naszej udręce.
Ześlij zbawienie na zabrudzone
szkarłatem ziemie.
My się tobie powierzamy, twojej
mocy dziś błagamy.
O Rdzeniu perfekcyjny,
taki czysty i niewinny.
My tu z sił już opadamy,
walczyć już nie damy rady,
ale mimo to się nie poddamy.
Ty dobrze wiesz że my dla Vestroi
wszystko zrobimy.
Ją ochronimy i Kryształowe Milenium
od zguby ocalimy.~



Mam zamiar powoli wrócić
 do dawnego tempa pisania i
starać się nie pisać rozdziałów na zapas^^"
Shadow: Ooooo zjawili się Starożytni.
Będzie wp...
Dan: Chcesz coś powiedzieć Shadow?
Shadow:...Nie, pewnie że nie.
Dan: Tak też myślałem.
No i dobra xD
Legendarne bakugany nie na długo. xp
Shadow: A szkoda. Mogliby dłużej z nimi pogadać.
Dan: Nie wkurzaj mnie Shadow.
Shadow: Tak, tak wiem.
Pierrette: Apollonir wraz z resztą tak was...
Harley:...zmotywują że od razu polecicie do Vexosów.
Shadow: Nie liczyłbym na to.
Dan: Ja też.
Harley:...
Pierrette:...
Dan: Dobra nieważne. xD Życzymy wam miłej
i ciepłej nocy. ;))
Dobranoc :***


Rozdział 75: "Zguba"


Laptop podładowany był jedynie w pięćdziesięciu procentach. Elajza westchnęła. Usiadła na łóżku i zaczęła wycierać ręcznikiem mokre włosy. Wykonała już typowe wieczorne czynności i wypadało położyć się już spać. Jednak ona wolała poczekać aż laptop wreszcie będzie miał zapełnioną całą baterię.
-Wieki minął zanim ten laptop się naładuje. - rzucił jak zwykle podirytowany Legroid.
-Nie przesadzaj. - odparła znudzonym głosem Elajza wciąż wycierając włosy.
-Nie możesz poprosić Marucho o inny laptop?
-Ten jest dobry, nawet bardzo dobry. Poza tym po co? To tylko laptop. Chociaż wolałabym żeby już się naładował.
-Nie możesz użyć magii?
-Nie. Nie mogę się ciągle wyręczać czarami.
-Przecież jesteś czarownicą...
-Taką pełną to nie. Ja się puki co na nią szkolę...Może pożyczę laptop od Elz?
Szybko wstała, rzuciła ręcznik na łóżko i w samej piżamie poszła do pokoju dziewczyny.
Zapukała do drzwi. Nikt jej nie odpowiedział. Zdziwiło to czarownicę.
-Nie ma...jej. - powiedział Legroid. - Nie wierzę że opuściła swoją ciemnicę.
-Ja też. - odparła wchodząc do środka.
Elz rzadko kiedy zaświeca światło w pokoju, toteż widok zgaszonego żyrandolu nie zdziwił Elajzy.
-O proszę. Żarówki jak nowe. - parskną kpiąco Legroid kiedy Elajza zapalił światło.
-Powiedział bakugan domeny Darkus'a. Przecież dobrze wiesz Legroidzie że Elz woli przebywać w ciemności. I jak zdążyłam się zorientować, w niej czuje się lepiej.
-To tłumaczy dlaczego walczy domeną Darkus'a.
-Ona zapala światło tylko wtedy kiedy musi. No dobrze. Gdzie ona trzyma laptop...
-Pod łóżkiem.
-Legroidzie to nie pora na żarty.
-Mówię poważnie. Ona go trzyma pod łóżkiem. Poza tym...ja nigdy nie żartuję. - powiedział niewzruszonym tonem.
Dziewczyna popatrzyła na niego bez przekonania, ale zajrzała pod mebel. Pod łóżkiem znajdowała się jednak tylko czarna walizeczka. Karo wyjęła ją i położyła na łóżku. Otworzyła ją.
-Miałeś rację Legroidzie. - przyznała Elajza na widok czarnego, smukłego urządzenia firmy Apple. - Trzeba by ją jakoś poinformować że wzięłam laptopa.
Otworzyła jedną z szuflad. znajdował się w niej jakiś zeszyt i kilka ołówków.
Wiedźma wyrwała z niego kartkę i napisała na niej krótką wiadomość: WZIĘŁAM LAPTOP, ODDAM POTEM. ELAJZA. Położyła ją na łóżku i zabrała sprzęt.
Wróciwszy do swojego pokoju usiadła na łóżku i włączyła urządzenie.
Weszła w folder z muzyką. Znajdowały się w nim dwa inne foldery. Jeden oznaczony jej własnym imieniem, a drugi imieniem Elz. Weszła w folder "Elajza". Swoją ulubioną playlistę trzymała nie tylko na laptopie u Elizabeth, ale nawet i u Marucho.
-To bierzemy się do pracy.
Kiedy w pokoju rozbrzmiał utwór Simon'a Curtis'a Super Psycho Love, dziewczyna zabrała się za dalsze poszukiwania. Niby takie szukanie leku to nic wielkiego, ale zawsze to jakaś pomoc.


***
 (Elz)
Dochodziła godzina 4:49 kiedy właśnie wracałam do swojego pokoju. Muszę przyznać że dość długo siedzieliśmy z Danem w ogrodzie. I szczerze powiedziawszy to pewnie siedzielibyśmy tam jeszcze dłużej gdyby nie kilka rzeczy:
1. Runo śpiąca w pokoju Dana,
2. Brak piosenek do słuchania(gdzieś tak o 4:20 skończyła się ostatnia piosenka z playlisty Dana),
3. Powoli budzący się dzień,
4. Puste kubki.
Muszę przyznać że nieco się zawiodłam kiedy niebo powoli zaczęło jaśnieć. W nocy o wiele lepiej mi się słucha piosenek, a już tym bardziej kiedy jestem na zewnątrz i jest taka ładna noc.
Weszłam do pokoju. Odsłoniłam zasłony. Co prawda aż tak jasno nie było, ale zawsze mimo wszystko takie odsłonięte zasłony robią różnicę. Zamarłam zobaczywszy na moim łóżku otwartą czarną walizkę. Ktoś zakosił mojego laptopa.
-O nie.
Ładowarki też nie było.
Wystraszona zajrzałam pod łóżko. Nic. Potem przeszukałam szafkę nocną, komodę, nawet szafę, przewróciłam cały pokój do góry nogami, i nigdzie nie było laptopa. Wybiegłam z pokoju i zaczęłam biec do salonu. Kiedy i tam nic nie znalazłam, pobiegłam do jadalni. Potem do kuchni, a nawet łazienki. Niestety dom Marucho jest dość pokaźnych rozmiarów i znalezienie mojego sprzętu wręcz graniczy z cudem. Chodząc po korytarzu zaglądałam do każdego mebla który się na nim znajdował. Przeszukałam kilka pięter, ale nadal nic.  Zrozpaczona  pobiegłam na parter. Boże, przecież ja na tym pececie trzymałam wszystkie moje dane! Nawet niektóre kopie danych z komputera Marucho które Marukura trzymał na moim dysku twardym. O matko! A co jeśli to Vexosi ukradli mój komputer?!
Dobra, teraz przesadziłam. No w końcu do czego potrzebny byłby Vexosom mój laptop? Jeszcze jakby to był sprzęt Marucho to jeszcze, ale mój?
Dwa ostatnie stopnie schodów przeskoczyłam i już znalazłam się na parterze. Podeszłam do jedynej komody która się na nim znajdowała. Otworzyłam ją. Nie było tam mojego sprzętu. Już chciałam ją zamknąć kiedy coś przykuło moją uwagę. W rogu szuflady leżała mała uschnięta różyczka. Chwyciłam ją w dwa palce, nie chcąc jej zniszczyć.
To ta...róża od Hydron'a którą dał mi wtedy w azylu.
Zacisnęłam palce na tej róży. Jak on mógł to zrobić? Jak mógł? No jak?
Rozluźniłam nieco chwyt. Kiedy indziej się nad tym zastanowię. Włożyłam kwiat do kieszeni kurtki. Teraz muszę znaleźć laptop.
Może któryś z Wojowników go widział?
Poszłam na piętro na którym znajdowały się pokoje chłopaków. Akurat Gus wychodził ze swojej sypialni.
-Gus!
Odwrócił się w moją stronę.
-Tak?
-Mam takie dość nietypowe pytanie, ale czy byłeś wczoraj w nocy na górnym piętrze? - zapytałam.
Bowiem piętro wyżej znajdowały się pokoje dziewczyn.
-Nie, a coś się stało?
-Znikną mój laptop. Szukałam go chyba już wszędzie. Pomyślałam więc że może ktoś coś widział, że wie gdzie on może być. Nawet zaczęłam myśleć że może ktoś mi go ukradł.
-Z którymi dziewczynami sąsiadujesz...tak najbliżej.
-No po mojej lewej jest pokój Alice, a po prawej pokój Runo. Na przeciwko mam Elajzę.
-Więc może powinnaś z nimi porozmawiać. Może coś wiedzą. Bardzo ważne pliki miałaś na tym komputerze?
-No trochę. Głównie rzeczy potrzebne mi do szkoły na przyszły rok szkolny. No i oczywiście zdjęcia, jakieś swoje opowiadania, kopie plików z komputera Marucho.
Grav zmarszczył brwi.
-Po co ci dane z komputera Marucho?
-Dał mi je na przechowanie. Niby ma tych kopii sporo, ale czasami system się psuje, i gdyby to wszystko poszło się chrzanić to fajnie by nie było, ale to nie są jakieś super ściśle tajne dane. Wszyscy z Młodych Wojowników wiedzą co to za pliki więc to nie jest żadną wielką tajemnicą.
Chłopak pokiwał głową ze zrozumieniem.
-W takim razie chodź. Poszukamy go.
Weszliśmy na górę po schodach. Zapukałam do pierwszych drzwi. Drzwi do pokoju Alice.
-Tak? - zaspana dziewczyna otworzyła nam drzwi. - Elz, Gus. Cześć. Coś się stało?
-Alice nie widziałaś może w nocy kogoś kto wchodziłby do mojego pokoju? Zginą mi laptop.
-Nie, nie widziałam nikogo, ani też nie słyszałam żeby ktoś wchodził do twojej sypialni, ale może Julie coś widziała. Wróciła do pokoju dopiero o dwudziestej trzeciej, wiem bo wyszłam akurat do kuchni po szklankę wody.
Rosjanka podeszła do drzwi srebrnowłosej. Gus i ja ruszyliśmy za nią.
-Alice? - zapytała zdziwiona Wojowniczka Subterry i ziewnęła przeciągle.
-Julie wiesz może gdzie jest mój laptop? - zapytałam.
-Nie, a co się stało? - spytała przecierając oczy.
-Zapodział mi się gdzieś. A miałam na nim wszystkie dane, nie tylko swoje, ale także i Marucho.
-Ja też mam na swoim komputerze dane Marucho, jeśli on ich teraz potrzebuje to mogę...
-Nie Marucho ich nie potrzebuje w tej chwili. - przerwałam Alice.
-A sprawdzaliście u Runo i Elajzy? Może one będą wiedzieć gdzie podział się twój pecet. - podsunęła Julie.
-Jeszcze nie, ale zaraz sprawdzimy. - powiedział Gus.
-To do zobaczenia przy śniadaniu. - powiedziała Julie.
Skrzywiłam się lekko tak jakby ktoś powiedział mi coś strasznego.
-Elz? Masz chyba zamiar zjeść dzisiaj z nami śniadanie, prawda? - spytała Julie z naciskiem na "prawda".
-Yyyyy...-zacięłam się.
-Elz proszę cię. Odkąd wróciliśmy z miasta Delta nie wychodzisz z pokoju, Dan z resztą też. Przecież jesteśmy przyjaciółmi i chcemy wam pomóc. Nas też dotknęło to co się stało. - powiedziała spokojnie Makimoto.
Zaczerwieniłam się słysząc te słowa. Było mi wstyd. Tak unikać przyjaciół...obstawiam że gdyby Dan był tutaj teraz to również oblałby się rumieńcem.
-Zjem. -powiedziałam.
W odpowiedzi Julie uśmiechnęła się.
-Chodźmy teraz do Runo. Do zobaczenia Julie. - Gus pożegnał dziewczynę.
-To cześć. - dziewczyna z uśmiechem na ustach zniknęła za drzwiami.
Podeszliśmy do drzwi pokoju Runo.
-Runo mamy do ciebie sprawę. - powiedziała Alice.
Jednak drzwi nadal pozostały zamknięte.
-Halo? - zapukałam kilka razy.
I nadal nic.
-Czyli nadal jest u Dana. - powiedziałam.
-Co? - Gehabich i Grav spojrzeli na mnie z zaskoczeniem wymalowanym na twarzach.
-No tak. Runo jest u Dana w pokoju.
-Więc chodźmy od razu do Elajzy. - zaproponował Vulcan.
-Właśnie. - zgodził się Hydranoid.
Kiedy znaleźliśmy się pod pokojem Elajzy usłyszeliśmy jakiś dźwięk wydobywający się z niego. Coś jakby piosenka? Wymieniliśmy spojrzenia.
Zapukałam. Odczekaliśmy chwilę. Nikt nam jednak nie otworzył.
Gus wzruszył ramionami.
-To pewnie przez tę muzykę nie słyszy. - podsuną Hydranoid.
Otworzyłam drzwi dzięki czemu mogliśmy zajrzeć do środka. Nie weszliśmy jednak do jej sypialni. Pokój Elajzy był urządzony w dość...ekhm...wiedźmowatym stylu że tak to nazwę. Baldachim z czarnego aksamitu, to zwierciadło w którym kiedyś widziałam Myrnę, a które teraz z niewiadomych przyczyn wisiało po przeciwnej stronie niż ostatnio, duży stary kufer u nóg łóżka, pomarańczowe i fioletowe zasłony, dodatkowo każda ściana miała inny kolor: błękitny, czarny, zielony, żółty, a w niektórych miejscach przewijał się także czerwony. A sufit miał kolor pomarańczowy. Duży dywan o orientalnym wzorze, niebieska szafa z ornamentami, stojak na kapelusze i peleryny. Drzwi od łazienki były pomalowane zieloną farbą. Pułki w pokoju dziewczyny zagracone były najróżniejszymi przedmiotami stanowiącymi typowe wyposażenie każdej czarownicy. Mówię oczywiście o kryształowych kulach, księgach zaklęć, zapasowych różdżkach, laleczkach voodoo, naczyniach wypełnionych dziwnymi miksturami i składnikami do eliksirów, i innymi podobnymi rzeczami. W pokoju Karo nie brakowało także kociołków które różniły się od siebie jedynie wielkościami, ewentualnie rodzajem tworzywa. Pokój miała dość oryginalny. Byłam tu już kilka razy(i niekoniecznie Elajza o tym wiedział, ona nie lubi w końcu kiedy ktoś wchodzi bez pozwolenia do jej sypialni) i zawsze wygląd tego pokoju mnie zadziwiał. Sama zaś czarownica siedziała na fioletowej pościeli w żółte gwiazdy która przykrywała łóżko.
-O hej. - przywitała nas.
-Ranny ptaszek z ciebie. - powiedziałam.
Karo pokręciła zamaszyście głową.
-Nie ranny ptaszek. Ja w ogóle nie spałam. - wskazała na dwa kubki z kawą które teraz doszczętnie opróżnione leżały na jej biurku.
Podeszliśmy do jej łóżka.
-I całą noc spędziłaś przeglądając Internet? - zapytał Gus.
-Mój laptop. Więc to ty go wzięłaś?
-Tak. Nie przeczytałaś wiadomości którą ci zostawiłam? - Elajza widząc mój zdziwiony wzrok dodała: - Na kartce. Napisałam że wzięłam laptop i że oddam ci go potem.
-Nie widziałam żadnej kartki. Pewnie to przez to że wystraszyłam się gdy tylko zobaczyłam puste etui na laptop.
-A czego tak szukasz Elazjo? - spytał Hydranoid.
-Szukałam. Już znalazłam.
-Maść? Szukałaś maści? - zapytałam nachylając się nad komputerem.
-Tak. Dla Miry i Ace'a, do opatrzenia ran. Im lepszego środka użyję tym szybciej te zadrapania im się zagoją. Przepraszam że się tak martwiłaś o swojego peceta.
-Nic się nie stało. To właściwie nie twoja wina. To ja nie zauważyłam tej wiadomości.
-A gdzie byłaś w nocy? - zapytała czarownica.
-Rozmawiałam w ogrodzie z Danem. - odpowiedziałam zaglądając pod baldachim. Elajza miała na jego wewnętrznej stronie poprzyklejane plastikowe gwiazdki świecące w ciemnościach.
-Czyli rozmawialiście? To dobrze. Jak myślicie reszta śpi?
-Raczej tak. - odrzekła powoli Alice.
-Co wy na to żeby dzisiaj zjeść wcześniej śniadanie? - zaproponowała Karo.
Żadne z nas nie protestowało.

~Ty co z dalekich stron
przybywasz i świat od złego
wybawiasz.
Ty co pomocą nam jesteś i uśmiech
na nasze usta wstawiasz.
Co wołasz nas, co ratujesz.
Co w nadziei podtrzymujesz.
Co otuchą jesteś i drogą powrotną
do domu.
O Rdzeniu cichy i nieskończony.
Uratuj nas i wybaw z niedoli.
Ocal to czego już nie ma.
Uratuj to czego uratować
się już nie da.~



I co sądzicie o tym rozdziale?
Dan: Mam wrażenie że jest taki...
taki nietypowy.
Shadow: A ja sądzę że jest za długi.
Lync: Mi się tam jego długość podoba.
Hm...chłopaki, ale wy wiecie że to pytanie
nie było skierowane do was? Jak zwykle
wtrącacie się.
Dan, Shadow i Lync:...
Dan: Nie było tematu.
Shadow: Ale...
Dan: Nie było tematu.
Lync: Co ty pleciesz, prze...
Dan: Powiedziałem że nie było tematu.
Na komentarze pod 74 rozdziałem odpowiem w
najbliższym czasie, a tymczasem
pozdrawiam i zapraszam na rozdział 76. :))


piątek, 25 listopada 2016

Rozdział 74: Gwendolyn?


Elajza usiadła po turecku na łóżku w swoim pokoju. Przed nią leżał laptop. Co rusz wpisywała i kasowała tekst. Szukała w Internecie jakichś domowych sposobów leczenia.
-Co robisz Elajzo? - Legroid wskoczył na kołdrę.
-Szukam... - zamilkła na moment uważnie wpatrując się w ekran. Kiedy jednak zorientowała się że nie jest to to czego szuka wyszła z przeglądarki. - Miałam nadzieję że w Internecie znajdę jakieś przepisy na domowej roboty maści, leki.
-Grozi nam zagłada, a ty zamierzasz bawić się w znachorkę? - głos bakugana ciemności przepełniony był gniewem, ale i nieukrywanym zdziwieniem.
-Potrzebuję czegoś żeby wyleczyć rany Miry i Ace'a. Wiesz...czegoś co przyśpieszy gojenie się tych ran. Te maści kupione w aptece dają mało zadowalający efekt. Pomyślałam wiec że może Internet mi jakoś pomoże. Naturalne sposoby leczenia są lepsze. Nie uwarzę nowego eliksiru który mógłby ich wyleczyć bo nie wiem jak vestaliański organizm mógłby na niego zareagować.
Ponownie najechała kursorem na logo przeglądarki kiedy...ekran zrobił się czarny.
-Co jest? Coś się zepsuło? - zaskoczona Elajza zaczęła dokładnie oglądać urządzenie w poszukiwaniu jakiejś usterki. - Powiedz Legroidzie, wcisnąłeś coś?
-Nie. - odparł sucho bakugan. - Od jak dawna przeglądasz ten Internet?
-Hmmm...wydaje mi się że...od trzech godzin.
-Laptop był w pełni naładowany kiedy zaczęłaś z nim pracę?
Dziewczyna zamaszyście pokręciła przecząco głową.
-Czyli bateria się rozładowała.
-Mam nadzieję że Marucho nie ma w planach używać na razie tego laptopa. - zastanawiała się na głos. To właśnie od Marukury pożyczyła sprzęt. - No nic. Podłączę go do ładowarki i poczekam aż się naładuje.
-Jest już noc. Nie powinnaś teraz być u Miry i Ace'a? Może się już obudzili? Powiedziałaś że do nich zajrzysz.
-Racja, racja.
Czarownica wstała z łóżka. Zachwiała się.
-O rany. Nie czuję nóg. - powiedziała przytrzymując się rzeźbionej kolumny baldachimu.
-To tym bardziej powinnaś się przejść do Miry i Ace'a. - postanowił Legroid. - Potem poszukasz tych swoich ziółek.
Żeby się rozruszać Elajza wybiegła z pokoju. Z początku sprawiało jej to trudność. W łydkach poczuła to nieprzyjemne mrowiące uczucie.
Ostatnie kilkanaście stopni w dół pokonała w szybkim tempie.
Kiedy już była niedaleko drzwi, zwolniła, tym samym zmieniając szybki bieg na trucht.
Otworzyła powoli drzwi i weszła do pokoju. Światło księżyca wpadające do pokoju pozwoliło jej dokonać szybkiej oceny sytuacji. Mira i Ace wciąż leżeli nieprzytomni, a Spectra spał. Siedział na krześle z założonymi rękami na klatce piersiowej z lekko pochyloną głową do przodu. Poczuła lekki zawód. Myślała że gracz Darkus'a i wojowniczka Subterry się już obudzili.
Podeszła do Ace i nachyliła się nad jego łóżkiem. Oddychał spokojnie i równo. Tak samo postąpiła wobec Miry. Jej oddech też był stabilny. Nie zaświeciła światła, bo nie chciała obudzić Spectry.
Phantom drgną. Elajza myślała że się obudził, ale nie. Odwróciła się na pięcie. Nie wykonała nawet jednego kroku kiedy usłyszała głos Spectry.
-Gwendolyn... - wymamrotał przez sen.
Karo odwróciła się w miejscu i popatrzyła na niego wzrokiem pełnym zdumienia. Gwendolyn?
Co za Gwendolyn?
Wojowniczka Legroid'a pokręciła głową i wyszła.
-Legroidzie słyszałeś to co powiedział Spectra przez sen?
-Tak. Ciekawe kto to jest ta Gwendolyn.
-Nie wiem. Może to ktoś z rodziny? Może to ich...matka?
-Wątpię. Gdyby to była ich matka to Spectra nie zwracałby się do niej po imieniu. Co jak co, ale żeby przejść na "ty" z własnym rodzicem...
-Więc może to jakaś ich znajoma?
-Dlaczego mówisz "ich"? Nie masz przecież pewności że ta cała Gwendolyn jest też w jakiś sposób powiązana z Mirą.
Elajza nic nie powiedziała, tylko pokiwała głową ze zrozumieniem.
Kimkolwiek jest ta Gwendolyn, ma jakiś związek ze Spectrą jest to fakt niezaprzeczalny. Tylko teraz pojawia się pytanie: Kim ona jest, i co ma wspólnego z Keith'em?
Czarownica ponownie pokręciła głową. Przystanęła na moment. Już wysnuwa teorie, już zadaje pytania, a nawet nie wie co to za dziewczyna.
-Jeśli już skończyłaś dumać, to proponuję wrócić do pokoju i na powrót zacząć przeszukiwać Internet. - rzucił podirytowany bakugan.
Usłyszawszy to Elajza otrząsnęła się i ruszyła dalej w drogę powrotną do pokoju.

***
muzyka

 
Dana obudziła wibracja telefonu. Chwilę błądził oczyma w ciemności próbując przypomnieć sobie gdzie się znajduje. Leżał na czymś miękkim. Na łóżku? Chyba tak. To jego łóżko, w jego pokoju. A Drago...Kuso odruchowo sięgną do kieszeni kurki. Nie było tam jednak jego bakugana. Sięgną do kieszeni spodni. Tu też pudło. Więc gdzie jest...Ah no tak. Zabrali go Vexosi. Szatyn westchną zrezygnowany i spojrzał w bok. Na jego ramieniu spoczywała głowa Runo. Sama niebiesko-włosa zaś spała, wtulona w swojego chłopaka. Chłopak sięgną dłonią do kieszeni w której był jego telefon.

Do: Dan
ELZ: Jesteś zajęty?

Chłopak popatrzył na Runo. Nie obudziła się. Nadal spokojnie spała w jego ramionach.
Szybko odpisał Wojowniczce Darkus'a.

Do: Elz
DAN: Nie, a co?

Równie szybko dostał też odpowiedź.

Do: Dan
ELZ: Herbata z cytryną czy bez?

Kuso uśmiechną się delikatnie. Wiedział że to jest swego rodzaju zaproszenie na spotkanie.

Do: Elz
DAN: Z. Gdzie i za ile?

Do: Dan
ELZ: W altance w ogrodzie za pięć minut.

Do: Elz
DAN: Ok.

Chłopak starając się nie obudzić Runo wstał z łóżka i wziął koc który leżał na krześle przy biurku. Okrył nim zielonooką i wyszedł po cichu z pokoju.
Kiedy już znalazł się w ogrodzie stwierdził że jest dość ciepło, nie licząc lekkiego wiatru który od czasu do czasu przepędzał to ciepło.
Białowłosa dziewczyna siedziała w altance którą oświetlało chłodne światło księżyca, przy stole. Kiedy usłyszała odgłos kroków chłopaka przestała wpatrywać się w swój kubek.
-Cześć. - przywitał ją Dan.
-Hej.
-Masz? - spytał z uśmiechem.
-Mam. - odwzajemniła uśmiech i podała mu kubek z herbatą.
Usiadł na krześle.
-I jak tam? - zapytał.
-Tak sobie, a u ciebie?
-Też.
Zapadła cisza, którą po jakimś czasie wypełnił śmiech dziewczyny.
-Co? - Dan popatrzył na nią.
Ta nadal się śmiejąc nachyliła się w jego kierunku tak jak gdyby chciała mu coś powiedzieć.
-Ty to...słyszałeś? - zapytała nadal się śmiejąc.
-Co niby?
-Tę...naszą... - przerwała, próbując się uspokoić. Kiedy jednak jej się to nie udało kontynuowała: -...rozmowę. Gadamy jak tacy znajomi co nie widzieli się przez długi czas, a i tak nie mają o czym rozmawiać.
Gracz roześmiał się słysząc to.
-Faktycznie. Jenyyyyyy. - zaniósł się śmiechem. - Nie no my to jesteśmy udani Elz.
Dziewczyna nadal histerycznie się śmiejąc pokiwała głową potakująco.
-Ja nie mogę. - powiedziała w końcu Elz kiedy zaczęła się już uspokajać. - Tego mi było trzeba.
-Wiesz że mi też? Nie dziwię się czemu mówią że śmiech to zdrowie.
-Ty słuchaj. - Elz położyła mu dłoń na ramieniu i ponownie zaczęła się śmiać. - Od teraz jak będę chora i lekarz mi będzie przepisywał leki to mu będę mówić: " Panie doktorze niech mi pan nic nie przepisuje ja mam taki sprawdzony lek na wszystko. Nazywa się Dan Kuso. "
Kuso wybuchną śmiechem i włączył w telefonie piosenkę Room To Breathe You Me At Six.
Zawiał wiatr.
-Mam nadzieję że jutro zimno nie będzie. - Dan poprawił kurtkę i uniósł swój kubek do góry tym samym wznosząc toast. - Za przyjaźń.
-I za Bakugan. - dodała Elz również robiąc to co Dan.
Stuknęli się kubkami.

"I feel a little lost in this world
I try a little noise and choke
I've honestly never felt this alone
Oh, I just need someone."


-Więc co robimy z... - Kuso nie dokończył swojego pytania. Nagle oboje przestali się śmiać.
-Nie gadajmy o tym. Przynajmniej na razie. - westchnęła Elz mieszając łyżką swoja herbatę. Wiedziała że Danowi chodzi o ich bakugany.
-Jak dorwę Mylene i Hydrona to tak ich załatwię że już nigdy nie stoczą żadnej bitwy. - Dan zagryzł zęby i zacisną obie dłonie na kolanach.
Elz była tak samo wkurzona jak on chociaż tego nie okazała. Milczała wpatrując się w Dana.
"Przyjaciół się tak nie traktuje Hydron. Tak się po prostu nie robi bo to nie fair." - pomyślała.
-Dan. - powiedziała z naciskiem.
-Wybacz. Mieliśmy o tym nie rozmawiać, ale...
-Wiem że jesteś zły. Ja też, tylko że nie mam puki co nastroju na takie rozmowy. Porozmawiajmy o czymś innym. Co dzisiaj robiłeś?
-Siedziałem w pokoju i nic nie robiłem. Dopiero jak przyszła Runo to wstałem z parapetu.
-Przyszła do ciebie Runo?
-Tak. Nadal śpi u mnie w pokoju.
Na usta Elz wkroczył uśmiech.
-Powiadasz że ona śpi u ciebie w pokoju?
Dan spojrzał na nią z politowaniem.
-A ty zboczeńcu co robiłaś dzisiaj? Hm?
Elizabeth zaśmiała się słysząc to pytanie.
-No ja dzisiaj też siedziałam w pokoju i nic nie robiłam. Do ciebie przyszła Runo, za to do mnie Elajza. - powiedziała.
-Pewnie obie się zmówiły.
-Pewnie tak. - powiedziała patrząc na Dana. - Słuchaj one wymyśliły taki plan: "Ja pójdę do niego ty pójdziesz do niej, a potem robimy zamianę." Tyle że do zamiany nie doszło bo Runo się u ciebie ekhm...trochę zasiedziała.
-Przestań już. Podteksty odłóżmy na kiedy indziej.
-No dobra.
Dan świetnie zdawał sobie sprawę z nieprzyjemnej i ciężkiej atmosfery. Dlatego też nie dziwił się że Elz próbuje ją jakoś rozluźnić żartami. Sam miał ochotę gadać o wszystkim byle nie o Vexosach, ale nie wypadało pozostawić tej sprawy przemilczanej.
-Ja nie mogę. Brother za niedługo szkoła. - westchnęła fiołkowo-oka i napiła się herbaty z cytryną.
-A weź mi nawet nie przypominaj. Jak nie załatwimy Zenoheld'a przed rozpoczęciem roku szkolnego to...
-...to będzie dupa. - dokończyła za niego.
-Dokładnie.

"I need a little room to breathe
You're making this harder for me
When all I need is to be set free
I need a little time to think
And if you ever really loved me
Then all I need is a little room to breathe."

Piosenka się skończyła. Dan włączył ją ponownie i położył telefon na stolik.
-Ja się nie tylko Zenoheld'em martwię. Te Damy nie dadzą mi żyć.
-Mówisz o "Damach strojnych w elegancję"? To był w ogóle na tym świecie ktoś komu one dały żyć?
Elz roześmiała się.
-Nie.
-Musisz walczyć o swoje Elz. Nie możesz im dawać sobą pomiatać.
-I nie daję, ale sam ich widok mnie wkurza.
-Nie dziwię się.
-A właśnie. Ty będziesz chodził od tego roku do szkoły do BayView?
-Mhm. Razem z Julie. - powiedział poprawiając but u lewej nogi.
-Fajnie masz. Ej może ja się do was przepiszę. Powiem ciotkom że to świetne rozwiązanie i będzie super.
-A opłaca ci się teraz przepisywać? To ostatni rok. - powiedział, a po chwili się ożywił. - Ej wiem. Pójdź do liceum do BayView. Gimnazjum skończymy tam gdzie skończymy, a do liceum pójdziemy całą trójką. Może Marucho da się też namówić. Swoją drogą ciekawe gdzie Shun idzie. Zapytam się go kiedyś.
-To by było ekstra. -powiedziała przykładając obie dłonie do gorącego naczynia z napojem.
-No. Pogadaj z ciotkami, na bank się zgodzą. - Kuso upił parę łyków swojej herbaty.
Znowu zapadło milczenie. Jedynie grająca piosenka You Me At Six wskazywała na obecność kogokolwiek w ogrodzie.

"I've been through and seen a lot
Lived at the bottom and the top
We're on borrowed time,
But time isn't enough
I'm just trying to be, the best me I can be
Oh, when I fall down
It's just me and the ground
I am no king, I have no throne."

-Dobra. - odezwała się Elz. - Ciągle mówię żeby odłożyć ten temat na potem, a przecież to właśnie z jego powodu chciałam się spotkać. Jak odzyskamy nasze bakugany?
-Nie mam pojęcia.
-No ja właśnie też nie. Jesteśmy do niczego. Elajza i Myrna miały rację.
-I Runo. Chwileczkę...rozmawiałaś z Myrną? Jak?
-Tajemnica. - puściła do niego oko.
-Sister gadaj, a nie mi tu pieprzysz.
-Dostałam od Elajzy takie lusterko w którym może się pojawiać Myrna. Dodatkowo to lusterko umożliwia mi rozmowę z nią, nawet jeśli nie mam go przy sobie.
-Aaaaaaaa.
Wsłuchując się w utwór jednego z ulubionych zespołów, oboje zastanawiali się co mogą zrobić. Bo do tej pory nie zrobili nic. NIC.
W pewnej chwili Dan zerwał się na równe nogi.
-Co jest? - zapytała go Brettley.
-Wymyśliłem coś. I albo ten plan jest genialny, albo ja jestem głupi. - powiedział uważnie spoglądając na dziewczynę.
-Dawaj.
-Wykradniemy ich po prostu z pałacu Vexosów. - przeszedł do rzeczy mając na myśli oczywiście ich bakugany.
-Dan. - zaczęła poważnie dziewczyna kładąc mu dłoń na ramieniu. - Ty nie jesteś głupi. Ty jesteś popierdolony. - nieznacznie uniosła głos przy ostatnim słowie.
-Ja nie żartuję Elz.
-Ja też nie. Nie możemy włamać się do ich pałacu. Takie spontaniczne plany zazwyczaj kończą się fiaskiem.
-Właśnie. ZAZWYCZAJ. Moje plany może i są spontaniczne, ale działają...zazwyczaj.
-I o tym właśnie mówię.
-Elz, ty też tak jak ja chcesz odzyskać swojego bakugana. Nie możemy czekać.
Dziewczyna w milczeniu przyglądała się Danielowi rozważając jego słowa.
-Ech...no dobra. - wypaliła przez zaciśnięte zęby. Była zrezygnowana i jednocześnie trochę zła że tak łatwo odpuściła. - A zabierzemy kogoś w ogóle ze sobą do tego pałacu?
-Nie. Nie chcę nikogo narażać. Powiemy im tylko o tym planie, ale nic więcej.
-Okej.

"I need a little room to breathe
You're making this harder for me
When all I need is to be set free
I need a little time to think
And if you ever really loved me
Then all I need is a little room to breathe."

-Więc chodźmy.
-Moment, ale że teraz? Już tak od razu? Nie musimy się przypadkiem jakoś przygotować? Nie szarżujmy tak. Ja wiem że chodzi o życie naszych bakuganów, ale nie zapominaj że jeżeli my zginiemy to nikt im już nie pomoże. Poza tym, naprawdę chcesz wszystkich pobudzić?
-Nie obchodzi cię los Centuriona?! Mówisz tak jakbyś miała go daleko gdzieś! - zwołał wściekły. W jednej chwili ze spokojnego, zamienił się w rozłoszczonego Dana.
-Ja też jestem zła, ale musimy działać rozsądnie! - krzyknęłam. - I wiesz co ci powiem?! To ty masz w dupie Drago skoro wymyślasz takie nieprowadzące do niczego pomysły!
-Przynajmniej staram się coś wymyślić! A ty nic nie wymyśliłaś!
-Bo chcę obmyślić plan na SPOKOJNIE, a nie na SPONTANA.
-Jasne, jasne.
-Sugerujesz że kłamię?
-A nie?
I tutaj Dan uraził dziewczynę.
-Wiesz... - zaczęła powoli i spokojnie. - Ja nigdy nie posądziłam cię o kłamstwo w tak ważnej sprawie.
-Elz...ja...przepraszam. - powiedział.
-A ja przepraszam za to że powiedziałam że masz w dupie Drago. Wiem że się o niego martwisz.
-Tak jak ty o Centurion'a.
-Tak. Hm...Gdyby byli tutaj to na pewno powiedzieliby żebyśmy się nie kłócili.
-Zaczęliby mówić że przyjaciele nie powinni się ze sobą kłócić...
-W konsekwencji pewnie zostaliby włączeni do tej kłótni. - powiedziała Elz. Po jej ustach błąkał się uśmiech.
-Miałaś rację. Z tym że nie powinniśmy teraz mówić reszcie o naszym planie.
-Ohoho. Nie, nie. Mnie w to nie mieszaj. To twój plan. - powiedziała wskazując na niego i unosząc znacząco brwi.
Dan usiadł z powrotem, chwycił telefon i włączył inną piosenkę. Oryginalną wersję The Sound Of Silence z 1964 roku.

"Hello darkness, my old friend,
I've come to talk with you again,
Because a vision softly creeping,
Left its seeds while I was sleeping,
And the vision that was planted in my brain
Still remains
Within the sound of silence."

I tak siedzieli wsłuchując się w utwór, patrząc w niebo na gwiazdy i księżyc i pijąc herbatę z cytryną.


"Still remains
Within the sound of silence."  



~Mrokiem łzy przesiąknięte,
już Śmierci słychać śpiew,
siedem istnień przepadało,
i Kryształowe Milenium też...
Nie masz czasami wrażenia
 że ktoś obserwuje Cię, że czyjeś
oczy wodzą za tobą i czyhają
na twą śmierć?
Widzi jak w szkarłacie toniesz,
i wie że wygrał, choć tego nie chcesz.
To właśnie Zło to sprawiło,
ono jest wszystkiemu winne.~



Oto rozdział 74 ^^
Ten jak i poprzedni rozdział
wyszedł mi dość długi, coś mnie
chyba wzięło na pisanie takich długich.
Ale 75, 76, prawdopodobnie 77
są krótsze...trochę.
Zbliżają się święta i jestem z
tego powodu zadowolona, i w sumie
nie ja jedyna. :D
Dan: Ha, ha. Mina ci zrzednie
jak tylko zobaczysz swoje
oceny na półrocze. <.<
Na twoim miejscu
skupiłabym się na własnych ocenach. >.>
O moje nie musisz się martwić,
ale mi miło :3
A skoro jesteśmy już przy temacie świąt...
Shadow: Last Christmas I gave you my heart
but the very next day you gave it away...
Dan: Nie drzyj się. -,-
Shadow: LAST CHRISMASSSSSSS!!!
No cóż. Wracając. Mam w planach napisać
świąteczny one-shot. Jednak to na razie
jest tylko plan. Wszystko będzie zależało
od nauki, i tych zaliczeń na koniec
semestru. Jeśli jednak uda mi się tak
zagospodarować swój czas
żeby napisać tego shot'a to mogę
zapewnić że będzie tam Electra.
Dan: Będzie cmok, cmokkkkk...
Shadow:*zakrywa mu usta dłonią*
Dan:...pod jemiołą.
To podsumowanie wyszło mi
dzisiaj wyjątkowo długie.
Tak więc pozdrawiam moi drodzy :))
PS. Dodałam postaci do kolejnych
części opowiadania, puki co są tylko zdjęcia,
ale już zaczęłam robić ich opisy(taaaaaa
miało się we wtorek i środę wolne bo
maturzyści próbne matury pisali^^")


 

piątek, 18 listopada 2016

Rozdział 73: You would be able to kill just to repeat this day? You'd do it for the Perfect Core?


Runo stała pod drzwiami do pokoju swojego chłopaka. Tkwiła już tam dobre pięć minut. Na początku myślała że po prostu wejdzie i z nim porozmawia, ale najwyraźniej było to trudniejsze niż się wydawało. Swój wzrok przeniosła z klamki na drzwi. Nie wiedziała jaki widok może za nimi zastać. Śpiącego Dana, czy może zdruzgotanego. Zbliżyła dłoń do klamki, ale jej nie nacisnęła. Nawet jej nie dotknęła. Tigrerra widziała smutek i niepewność które malowały się na twarzy jej Wojowniczki.
-Runo...
Błękitno-włosa cofnęła nieco dłoń, ale nadal wpatrywała się w klamkę. Zacisnęła dłoń w pięść.
Stała tak chwilę ze spuszczoną głową.
Usłyszała odgłos otwieranych drzwi i już chwilę potem stała twarzą w twarz z Danem.
-Dan... - tylko tyle była w stanie powiedzieć.
Nie mówili nic dłuższą chwilę tylko patrzyli na siebie.
"Powiedz coś w końcu idioto. Chce usłyszeć twój głos. No powiedz...proszę...Dan..."
Runo jednak nie miała zamiaru wypowiadać tego na głos. Nie wiedziała co ma powiedzieć, o co spytać, co poradzić, jak pocieszyć...więc po prostu przytuliła się do niego. Kuso objął ją i wtulił się w jej szyję. Dziewczyna czuła jego oddech i słyszała równo bijące serce.
Dan puścił zielonooką i wszedł do pokoju. Wojowniczka Haos'a weszła za nim i zamknęła za sobą drzwi.
-Nie było cię na śniadaniu. I na obiedzie. Nie jesteś głodny?
-Nie. - wyszeptał.
-Dan, wszyscy dobrze wiemy że tęsknisz za Drago, ale nie martw się my...
-Co? Uratujecie go? - spytał oschle po czym wybuchł szyderczym śmiechem. Runo mimowolnie się wzdrygnęła.
Uznała że nie warto się na niego drzeć. Nie tym razem.
-Wiesz, my przynajmniej coś robimy. - odrzekła równie oschłym tonem.
-Tak? - tym razem w głosie szatyna nie było, ani grama szyderstwa.
-Tak. Nie siedzimy i nie użalamy się nad sobą. Elajza pilnuje Miry i Ace'a. Nawet nie zapytałeś się co u nich. Myślisz że jak będziesz tu siedział i rozpaczał to pomożesz Drago? Nie. Nam wszystkim go brakuje. Tak samo jak Centurion'a. Bez nich to wszystko wygląda na niekompletne. W końcu nie tylko my należymy do Młodych Wojowników Bakugan. Należą do nich także nasze bakugany. Też są częścią drużyny.
-Wiem o tym, ale powiedz mi co ja mam zrobić? Nie mam bakugana, więc nie mam też jak stanąć z Vexos'ami do walki. Elz ma podobnie. Ja nie chcę narażać nikogo z was więc...
-My sobie świetnie zdajemy z tego sprawę Dan. - nastolatka podeszła do niego. - I zawsze, czegokolwiek nie wymyślisz, będziemy cię wspierać. - wyszeptała.
Patrzyli sobie w oczy dłuższą chwilę. W końcu Wojownik Dragonoid'a złapał swoją dziewczynę w tali, przyciągną ją do siebie i...pocałował.
Zaskoczenie które wpłynęło na twarz Runo, szybko zniknęło tym samym sprawiając że błękitno-włosa zarzuciła Danowi ręce na szyję.
-Czyli co będziesz walczył o Drago? - zapytała Runo kiedy już się od siebie oderwali.
Szatyn z westchnieniem zawodu powiedział:
-No będę. - oświadczył ze smutnym wyrazem twarzy i westchną.
Runo wzięła się pod boki i spojrzała na niego z uniesioną brwią i uśmiechem typu: "Mhm, tak, tak."
Kuso na ten widok roześmiał się. Przyciągną dziewczynę do siebie tak że stykali się czołami.
-Obiecuję. - szepną, splatając przy tym ich dłonie.


***
Zrobiło się już ciemno. Księżyc powoli wschodził i coraz więcej gwiazd pojawiało się na niebie.
Elz nadal tkwiła na parapecie. Patrzyła w księżyc.
-Kiedyś też była taka ładna noc. Wtedy kiedy leciałam z Centurionem nad Warnington. I wtedy kiedy...z nieba zaczęły spadać karty do Bakugana. - szepnęła do siebie podciągając kolana pod brodę i ukrywając w nich twarz.
"A chociażby po to żeby poinformować nas o ich śmierci."
-Mylisz się Legroidzie. Oni żyją, przekonasz się o tym. Tylko że...Elajza ma rację. Nie można się tak smucić. Trzeba działać. - dziewczyna przymknęła oczy. Wspomnieniami wróciła do pewnego dnia. Do dnia który odmienił nie tylko jej życie, ale wszystkich dzieciaków z całego świata.
"Była wiosna kiedy delikatny wiatr przemierzał ulice miasta, podrywając do tańca liście, kwiaty i korony drzew.
Białowłosa dziewczyna biegnąc przemierzała ulice. Zmierzała w stronę jednego z wielu wzgórz które znajdowały się blisko miasta. Kiedy budynki zaczynały coraz rzadziej występować, a więcej było drzew i delikatnych wzniesień terenu, dziewczyna zyskała pewność że jest już blisko lasu. Oczywiście nie miała zamiaru przez niego iść. Niewątpliwie droga wiodąca przez las był krótsza, ale w tych ciemnościach raczej niewiele by zobaczyła, a rozładowany telefon na nic by się jej nie zdał. Postanowiła obejść las. Na jego skraju znajdowała się mała ścieżka. Zdecydowała się nią iść.
Od czasu do czasu spoglądała z obawą w oczach, na krzaki i drzewa po swojej lewej stronie. Nie obawiała się ciemności, ale tego co mogło się w niej czaić. W jej szkole bowiem krążyły plotki iż w tutejszych lasach mogą być wilki. Niewiele osób w to wierzyło, ponieważ warningtońskie lasy nie były aż tak duże, tym samym nie mogłyby stanowić schronienia dla takiego zwierzęcia jak wilk. Jednakże byli też i tacy którzy dawali wiarę tym plotkom, a nawet przywoływali w rozmowach przykłady osób które widziały wilki w tutejszych lasach. Jakby jednak na to nie spojrzeć były to wciąż plotki rozpowiadane przez uczniów.
"Plotki plotkami, ale i tak się cykam." - pomyślała ze wstydem dziewczyna.
Na całe szczęście w końcu minęła las i weszła na szczyt wzgórza. Spojrzała w niebo które całe zasypane było gwiazdami.
"Tej nocy lśnią pięknej niż zwykle."
I rzeczywiście gwiazdy świeciły tej nocy o wiele jaśniej i piękniej niż zwykle. A przynajmniej takie wrażenie mogłaby odnieść osoba patrząca na nie, nie tylko Elz, ale każdy inny mieszkaniec Warnington. W tym momencie gwiazdy były zjawiskowe. Migotały radośnie, tak jakby na coś czekały. Jakby chciały ogłosić uśpionemu miastu że oto tej nocy wydarzy się coś niezwykłego.
Spuściła głowę.
"Szkoda że ja nie jestem jak jedna z tych gwiazd. Zazdroszczę im tego że mogą był wysoko i widzieć wszystko, że mogą całymi nocami, tańczyć z księżycem po atramentowym niebie. One nie muszą chodzić do szkoły i uczyć się ciężkich przedmiotów. One nie piszą kartkówek i sprawdzianów, nie jest im zimno w zimie, i nie jest im gorąco w lecie."
Elizabeth roześmiała się na tę myśl. Bawiło ją to jak czasami głupie i nierealne ma myśli.
Nagle jakiś przedmiot musnął jej nagie ramię. Odwróciła się chcąc zobaczyć co to. Na trawie pośród ciemności leżała karta. Dziewczyna przekrzywiła lekko głowę i zmarszczyła brwi. Zaraz obok przeleciała druga karta świecąca zieloną poświatą. Jednak straciła swój blask gdy tylko zetknęła się z podłożem. Brettley uniosła twarz w stronę nieboskłonu. To co zobaczyła wyparło jej powietrze z płuc. Z nieba spadały karty. Najprawdziwsze karty. I każdą z nich otaczała zielona poświata. Istny deszcz kart - tak można by nazwać to co rozgrywało się przed oczami dziewczyny. Niepewnie wystawiła przed siebie otwartą dłoń. Karta która na nią spadła przestała świecić się gdy tylko dotknęła jej skóry. Białowłosa zacisnęła na niej palce. Deszcz kart się nie kończył. Spadały i spadały. I wyglądały tak jakby nigdy nie miały już przestać.
Trzynastolatka założyła bluzę, zaciągnęła kaptur na głowę i czym prędzej zbiegła ze wzgórza. Pędem ruszyła chodnikiem w stronę domu. Wszędzie znajdowały się te dziwne karty. Kiedy znalazła się na obrzeżach miasta zauważyła że i tutaj ich nie brakuje. Porozrzucane niczym śmieci na trawnikach, chodnikach, dachach, po prostu wszędzie. I nadal ich przybywało. Przyciskając jedną z nich kurczowo do klatki piersiowej, dziewczyna biegła w dobrze sobie znanym kierunku. Do domu. Kiedy poczuła pod podeszwami swoich czarnych trampek znajomy żwir, zaprzestała biegu. Podeszła do drzwi domu i otworzyła je. Schowała kartę do kieszeni długiej czerwonej bluzy i weszła do środka. Czuła zapach naleśników wydobywający się z kuchni i słyszała gwizd czajnika oznajmujący że woda już się zagotowała. Weszła do jasno oświetlonej kuchni. Nikogo nie było. Z kuchni poszła do salonu. Ciotka Melinda siedziała na kanapie z kubkiem parującej herbaty. Nie usłyszała siostrzenicy przez grający telewizor.
Elz rzuciła szybkie spojrzenie w stronę urządzenia. Reporter wiadomości właśnie opowiadał o jakimś wypadku na lotnisku.
-Co robisz ciociu?
-Oglądam wiadomości. Czekam na prognozę pogody. - Melinda uśmiechnęła się do dziewczyny.- Mam nadzieję że będzie jutro słońce.
Elizabeth podeszła do okna i odsunęła delikatnie jasno żółtą zasłonę.
"Cóż na razie puki co jest deszcz." - pomyślała dziewczyna patrząc na karty spadające na ulicę.
-Chyba zrobię sobie herbaty. - oznajmiła Elz od niechcenia. Poszła do kuchni. Wyjęła kubek i torebeczkę herbaty. Wlała gorącą wodę i wsypała cukier po czym złapała za ucho kubka i ostrożnie poszła na schody.
-Powiedz cioci Clarze żeby nie prasowała obrusów bo ja to potem zrobię! - zawołała jeszcze Melinda.
-Okej.
Stawiając powoli kroki Elz w końcu dotarła na górę.
-Ciociu! - zapukała do drzwi sypialni cioci Clary. - Ciocia Melinda kazała przekazać żebyś nie prasowała obrusów bo ona to później zrobi.
-Dobrze! - odpowiedziała zza drzwi kobieta.
Udało jej się dostarczyć kubek do pokoju w całości. Zapaliła światło i odstawiła naczynie z napojem  na biurko. Podeszła do okna. Deszcz kart jakby przybrał na sile.
"Jak tak dalej pójdzie to utoniemy w tych kartach."
Sięgnęła do kieszeni i wyjęła znalezisko.
Karta był czarna z szarym okręgiem, pośrodku. Linie tworzące "pęknięcia" na karcie wpadały prosto do tego dziwnego okręgu w którym również znajdowały się różne zygzaki. Odwróciła ją na drugą stronę. Tu także znajdowały się okręgi. Wzdłuż nich biegły jakieś przedziwne symbole, coś jakby litery, w każdym razie tajemnicze znaki jej nic nie mówiły. Sześć kolorowych symboli natomiast przykuło jej uwagę. Były one ułożone tak że tworzyły okrąg. W środku tego okręgu były linie które przecinały się ze sobą i łączyły poszczególne symbole ze sobą. Przejechała palcem od niebieskiego symbolu do brązowego. Potem od zielonego do żółtego i na końcu od czarownego do czarnego. Przyjrzała się temu ostatniemu. Dziwny symbol jak i sam jego kolor kojarzyły jej się z ciemnością, z nocą, mrokiem. Odwróciła wzrok od karty na okno. Wyjrzała na ulicę i zauważyła że kart spada coraz mniej. Jeszcze raz spojrzała na tą którą trzymała.
"Ciekawe...czym ona jest. I dlaczego spadło ich tak wiele?" - spytała siebie w myślach ponownie spoglądając przez okno na karty walające się po jezdni i innych rzeczach.
Przysiadła do biurka i włączyła laptop.
Weszła na Fcebook'a. Od razu zasypały ją posty związane z tymi kartami. Użytkownicy portalu umieszczali w postach zdjęcia tych kart, zdjęcia ulic, domów zasypanych nimi oraz pytania typu: "Co to za karty? Kto jeszcze taką znalazł? Wie ktoś co to jest i skąd się to wzięło? "
Wiele osób udzielało odpowiedzi na tego typu pytania. Każdy post liczył przynajmniej sto komentarzy.
"Ok-ej. Może odpuszczę sobie to źródło informacji."
Zaczęła przeszukiwać Internet w poszukiwaniu jakichś pomocnych informacji. Żadnych nie znalazła.
"I czemu ja się dziwię? Przecież te karty zaczęły spadać z nieba jakiś kwadrans temu."
Następnego ranka do uszu Brettley dotarły wołania cioci Melindy.
-Elz wstawaj! Spóźnisz się do szkoły!
-Mmm...jest jeszcze wcześnie. - wymruczała ziewając. Lekko uchyliła powieki. Od razu rzucił jej się w oczy budzik wskazujący godzinę 7:42.
-Co?! - podniosła gwałtownie głowę. Spostrzegła że zasnęła przy biurku. Omiotła wzrokiem otwarty laptop, kartę i niedopitą herbatę. Wczoraj do pierwszej w nocy przekopywała Internet. - O matulu za osiemnaście minut mam lekcje!
Szybko wstała i migiem zaczęła biegać po pokoju w poszukiwaniu mundurka.
-Ja nie mogę, ja nie mogę, ja nie mogę! - panikowała.
Starała się jak najszybciej ubrać, a gdy już jej się to udało zgarnęła torbę i zbiegła na dół.
-A śniadanie? - spytała ją ciocia Sophie z kuchni.
Elz w tym czasie siedziała w przedpokoju i ubierała buty.
-Nie zjem dzisiaj. Za chwilę się spóźnię.
-To co takiego robiłaś w nocy że światło paliło się u ciebie do pierwszej? - ciotka Melinda oparła się o futrynę drzwi i ze skrzyżowanymi rękami na piersiach patrzyła na swoją podopieczną. Nie była zła na Elz, choć jej mina mogła mówić coś innego.
-Em...ja...robiłam...no...może powiem wam potem, teraz muszę lecieć. - rzuciła na pożegnanie i wybiegła. Przebierała nogami najszybciej jak mogła. Kiedy w oddali zamajaczyły jej przed oczami mury szkoły uśmiechnęła się. Przyśpieszyła.
-Z drogi, sorry, dajcie przejść, przepraszam! - wołała wymijając uczniów. Pokonała stopnie schodów i wpadła jak burza do budynku.
"Gdzie ja teraz mam? Aaaaaa sala numer 154."
Wbiegła na schody.
-Jezu, dziewczyno kto cię tak załatwił? - spytała przyjaciółkę Lidia.
Elz spojrzała na nią nic nie rozumiejąc. Dyszała ciężko po długim i wyczerpującym biegu i właśnie opierała ręce o kolana.
Lidia wyjęła telefon z kieszeni. Elizabeth przyjrzała się swojemu odbiciu w nim. Włosy miała w totalnym nieładzie, krawat mocno obluzowany, jeden rękaw marynarki podwinięty, a skarpetki były założone na lewą stronę.
-Zaspałam i...ten no...wiesz...
-Dzwoniłam do ciebie.
-Rozładował mi się telefon.
-Spoko. Doprowadź się teraz czym prędzej do ładu zanim Jej Wysokość i jej damy dworu się tutaj zjawią. - powiedziała robiąc palcami cudzysłów przy "Jej Wysokości" i "damach dworu".
Młoda Brettley dobrze wiedziała o kim mówi jej przyjaciółka. "Damy strojne w elegancję".
-Nie wiem co za pojeb wymyślił tę nazwę, ale z pewnością nie był trzeźwy kiedy wpadła mu ona do głowy. - odezwał się ich kolega z klasy William.
Był typowym cwaniakiem z bezczelnym uśmiechem wiecznie przyczepionym do ust.
-Mówisz o Damach? - spytała Elz.
-A o kimże innym miałbym mówić? Coś dzisiaj nie myślisz Elz.
-Odczep się. Ja wciąż śpię.
-Właśnie widzę.
-Elz ty też wczoraj widziałaś ten deszcz kart? - zapytała Lidia.
-Wszyscy o tym mówią. To nocne zdarzenie jest tematem rozmów dzieciaków z całego świata. - powiedział William.
Elz rozejrzała się. Wszyscy uczniowie mówili podekscytowanymi głosami, ale szeptali. Jedno było pewne: wydarzenie wczorajszej nocy nie mogło przejść bez szumu.
-Tak.
-To było niesamowite. - stwierdziła Lidia ze szczerym uśmiechem.
-No, ale właściwie to co to za karty? Przekopałam wczoraj chyba cały Internet i nic szczególnego nie znalazłam.
William i brunetka wzruszyli ramionami.
-Każdy się nad tym zastanawia. Ponoć po necie krąży już sporo plotek na ten temat, ale coś nie chce mi się w to wierzyć. Wszyscy są mega zaaferowani tą sytuacją. 
-Najdziwniejsze jest jednak to że te karty spadała prosto z NIEBA. - wyszeptała Lidia.
-Na chwilę obecną chyba nikt nie może nam pomóc. Nikt nam nie powie co to za karty, ani też skąd się tutaj wzięły...a przynajmniej na razie. - powiedziała białowłosa.
-Hej! - do trójki znajomych podeszły trzy dziewczyny i trzej chłopcy. - Obstawiam że rozmawiacie o tym o czym myślę że rozmawiacie.
-Jeśli mówisz o tych kartach to tak. - Lidia odgarnęła niesforny lok brązowych włosów za ucho.

-Każdy o tym mówi. KAŻDY. - powiedziała Lucy. 
-Nikt nie wie co to jest, skąd to jest, ani do czego to jest. - odezwał się chłopak o brązowych włosach - Oliver.
-To niech lepiej ktoś się dowie, bo zaczynam się bać. - mruknęła Lidia.
-A właśnie na jaki kolor świeciły się wasze karty gdy tylko ich dotknęliście? - spytała dziewczyna o krótkich, kręconych, rudych włosach.
-Co? Nie rozumiem. - Elz spojrzała na nią pytająco.
-No bo kiedy ja dotknęłam swojej karty - tu wyjęła ją z kieszeni marynarki. - to zaświeciła się na niebiesko, a potem wyłoniła się z niej jakaś niebieska kulka. Na początku nie wiedziałam o co chodzi, przyglądałam się tej kulce, a kiedy jej dotknęłam...ta się otworzyła. - ponownie sięgnęła do kieszeni i wyjęła ów przedmiot.
-Ymmm...zamknęłaś ją z powrotem? - spytał Ethan z przekąsem patrząc na niebieską kulkę.
-Coś ty. Kiedy tylko się otworzyła, tak się wystraszyłam że aż ją upuściłam. Potem jednak podniosłam ją z powrotem i położyłam na stoliku. Jak rano zbierałam się do szkoły to ona była zamknięta.
-Czyli co? Sama się zamknęła? - zapytał William.
-Nie mam pojęcia.
-W sumie to...mnie też się to przydarzyło. - powiedziała Lucy. - Karta zaświeciła się na zielono, ale nic z niej nie wyszło.
-Może wyjdzie potem? - podsunęła Ella.
-Moja się zaświeciła, i o losie wyłoniła się z niej ta sama kulka co u ciebie Ella. - Lidia zwróciła się do rudowłosej. - Tylko że ta moja jest białożółta. 
-A mówiliście o tym w ogóle rodzicom? - spytała blondynka imieniem Kimberly. - Bo ja swoim nic o tym nie wspomniałam.
Całe towarzystwo pokręciło głowami na "nie".
-Dobra, chodźmy na lekcję. Bo jeszcze nam spóźnienia powpisują. - Lidia zaczęła iść do sali.
-Serio z twojej karty się coś wyłoniło? - Elizabeth złapała przyjaciółkę za ramię.
-Tak, ale nie otworzyło się.
-Mi nic takiego się nie przytrafiło. - wyznała Elz.
-Naprawdę?
Białowłosa potwierdziła skinięciem głowy.
-Brettley, Bernard wchodzicie czy nie? - z sali dobiegł je głos nauczycielki.
-Oczywiście że wchodzą. One aż gonią. Nareszcie matematyka. Nie mogłem się jej doczekać. - William zarzucił obu dziewczynom ramiona na szyje i wszedł z nimi do klasy.
Nauczycielka popatrzyła z uśmiechem rozbawienia na chłopaka.
-Rusz się Olsen. - zaśmiała się Kimberly i popchnęła chłopaka.
-No dobra już skończcie. William, Lidia, Elz, Kimberly wchodźcie już.
Elz wróciwszy po zajęciach do domu, rzuciła się na łóżko w swoim pokoju. 
-Ahhh...i na reszcie w domu. Leżała tak chwilę. Kiedy jednak kolana zaczęły ją boleć podniosła się i podeszła do biurka. Podniosła kartę. Ponownie przyjrzała się jej uważnie. Jednym szybkim ruchem obróciła ją na drugą stronę i wtedy karta zaświeciła na fioletowo. Jednak najdziwniejsze było to że zaświeciła tylko z jednej strony. Elz wystraszyła się i cisnęła kartę w kąt. Obróciła się na pięcie z zamiarem oddalenia się gdy usłyszała dźwięk przedmiotu uderzającego o podłogę oraz jakiś dziwny świst. I nie byłoby w tym nic dziwnego, gdyby nie fakt że odgłos ten był zbyt głośny jak na kartę rzuconą o ziemię. Świst na pewno wywołała karta, ale ten drugi dźwięk? Ten drugi na pewno nie wywołała karta. Dziewczyna odwróciła się. W kącie pokoju tuż przy szafie leżały dwa przedmioty: karta którą przed chwilą rzuciła i mała czarnofioletowa kulka.
Elizabeth podeszła szybko do przedmiotów i zgarnęła je z ziemi. Szczególnie zainteresowała się kulką.
-Hmmm...to pewnie to o czym mówiła Ella. - dziewczyna uważnie przyglądała się przedmiotowi swoimi fioletowymi oczami. Postukała palcem wskazującym w czarnofioletowe znalezisko i wtedy kulka się otworzyła. Elz upuściła ją zaskoczona. Przedmiot poturlał się po ziemi.
-To wygląda...jak...żółw. - stwierdziła kiedy znów chwyciła kulistą rzecz do ręki."

Żółwoid był moim pierwszym bakuganem. - wyszeptała. - Miałam ich trochę. Do puki nie spotkałam Maskarada. Zabrał mi je, ale Centuriona mi nie odebrał.
Pociągnęła nosem i przyłożyła głowę do chłodnej szyby.
-Weź się w garść dziewczyno! - zawołała Myrna.
-Jak? Chcę mu pomóc, ale nie wiem jak mam to zrobić.
-Porozmawiaj z Kuso. Wymyślcie coś.
-A nie możesz nam pomóc?
-Nie będę cię we wszystkim wyręczać, ale musicie szybko działać. Zenoheld nie może ich dostać. Żeby jego plan zadziałał musi mieć oba Rdzenie. Na nic mu się nie zda tylko jeden z nich.
-Naprawdę?
-Tak. Rdzeń Nieskończoności jest kulą pozytywnej energii potrafiącej naprawić szkody. Potrafi przywrócić do życia, uleczyć. Jest zupełnym przeciwieństwem swojego siostrzanego Rdzenia. Nieskończoność może tworzyć najprawdziwsze cuda, a Cisza nie. Rdzeń Ciszy jest za to rdzeniem który tylko niszczy. Żeby w świecie bakuganów panowała ogólna harmonia i ład te dwa skupiska energii muszą się łączyć. Razem tworzą Perfekcyjny Rdzeń.
Białowłosa Wojowniczka Darkus'a pokiwała głową ze zrozumieniem.
-Rzeczywiście, zapomniałam o tym. A Centurion tyle mi o tym mówił.
-No więc? Ogarniesz się czy może moje słowa tak samo jak Elajzy pójdą w zapomnienie?
-Obie mi bardzo pomogłyście...i obie macie rację. Muszę pogadać z Danem.
Chwyciła za telefon.


No to w takim razie
rozdział 73 możemy sobie odhaczyć.
Jestem szczerze zdumiona jego długością.
Wydaje mi się że jest on jak do tej pory
najdłuższym rozdziałem opublikowanym na
tym blogu, aczkolwiek mogę się mylić.
Wyszedł prawie tak jak chciałam(jest w nim drobne
niedociągnięcie, ale i tak jestem z niego
dumna^^).
Dan: A z jakiego rozdziału
ty nie jesteś dumna? >.>
Yyyyy...nie wiem.
Rozdział 74 opublikuję w przyszłym tygodniu
gdzieś tak na dniach powszednich.
Shadow: Nooo jakbym ja sobie labę zrobił to
też bym sobie mógł pozwolić na takie
szastanie rozdziałami na lewo i prawo <.<
Nie robię sobie laby jasne?
Powód jest zupełnie inny.
Shadow: Jasne, jasne.
Tak więc mam nadzieję że rozdział
choć trochę wam się podobał i pozdrawiam ^^