wtorek, 26 lipca 2016

Rozdział 65: Szkarłat i ten jeden pamiętny dzień.


Elajza podeszła do Miry z tacą na której znajdowała się miska z wodą, a obok niej czysty, biały ręcznik, bandaż i gaza. Kiedy Dan, Spectra i Gus przenieśli Ace'a i Mirę do wcześniej przygotowanej sali Karo od razu rozpoczęła opatrywanie rannych i sprawdzanie czy nie mają jeszcze jakichś obrażeń. Na całe szczęście skończyło się tylko na zadrapaniach co nieco polepszyło humor czarownicy i sprawiło że mogłą odetchnąć z ulgą.
-Ja to zrobię.-rzekł Spectra, kiedy Elajza zbliżyła wilgotną gazę do dłoni Miry.
Elajza była zaskoczona, ale mimo to skinęła głową i pozostawiła Spectrze opatrywanie Miry.
"Odezwał się pierwszy raz odkąd przenieśli Mirę i Ace'a do tej sali."-pomyślała.
Wzięła drugą tacę z miską wody, ręcznikiem, bandażem i gazą i podeszła do Ace. Zaczęła przemywać jego rany, co jakiś czas zerkając w kierunku Spectry. Obserwowała z jaką delikatnością chłopak przemywał prawą dłoń Miry, brudząc tym samym koniuszki śnieżnobiałej rękawiczki szkarłatną cieczą.
Zerknęła na ramię Ace'a. Krew która z niego ciekła nieco ubrudziła jej nadgarstek.
Kiedy skończyła przemywać zranione miejsce wzięła się za nakładanie opatrunku.
-Legroidzie i co z Percival'em?-zapytała swojego bakugana któy wskoczył jej na ramię.
-Wszystko dobrze.-odpowiedział oschle.
Dziewczyna pomyślała że wywrócenie w tym momencie oczami byłoby jak najbardziej najlepszą reakcją na ton jakim Legroid udzielił jej odpowiedzi. Rzuciła szybkie spojrzenie na towarzysza Ace'a który teraz leżał zwinięty w kulkę na szafeczce obok jego łóżka.
-Helios, a co z Wildą?-zapytał Spectra.
-W porządku.-odpowiedział krótko bakugan.
Wilda tak samo jak Percival nie był chętny do rozmowy i tak jak strażniczy bakugan szarookiego, leżał na szafce przy łóżku Miry zwinięty i smutny.


***
 

-Ja nie mogę!-krzykną Shadow.-Czemu czterooki tak się wlecze!?
-Czemu nas się o to pytasz?-zapytał spokojnie Lync z uśmieszkiem wzruszając ramionami.-Zapytaj się jego.
-Kto wie może to zadanie go najzwyczajniej w świecie przerasta.-zastanawiała się na głos Mylene.
-Jak dla mnie to mógłby się pośpieszyć.-naburmuszony Shadow usiadł po turecku na jednym z komputerów.
Siedzieli w centrum dowodzenia, z czego nie byli zadowoleni pracujący tam strażnicy, ale nie można im się dziwić. Wrzaski i głupawka Prove'a naprawdę potrafił wykończyć człowieka psychicznie.
-Aż tak ci śpieszno do końca świata?-zapytała Mylene.
-NO BA!-Shadow zaczął obrzydliwie rechotać przyprawiając tym samym strażników o osłabienie i konieczność zaopatrzenia się w dodatkowe opakowanie leków na ból głowy.-Wiesz jak zajebiście będzie wyglądać widok Ziemi i Vestali wybuchających na drobne kawałeczki?
-Nie zapominaj o Nowej Vestroi.-rzucił Lync z zamkniętymi oczami zakładając ręce za głowę.
-Tylko czy to właściwe?-pytanie które zadał Luster sprawiło że Mylene, Shadow i Lync przenieśli na niego wzrok.
-Co masz na myśli Volt?-zapytała błękitnooka.
-Pomyślcie. Co my będziemy mieli z tego że niczemu winne planety zostaną zniszczone?
-No nie wiem...-Shadow udał że się zastanawia.- Może władzę?-wypalił unosząc brwi do góry.
-Władzę nad czym?-dopytał Volt.
-O co ci chodzi?!-Prove poderwał się z komputera na równe nogi.
-Jeśli Ziemia, Vestalia i Nowa Vestroia zostaną zniszczone...to nie będzie czym władać.
-Będzie. Są przecież jeszcze inne wymiary.-ziewną Lync. Była już dwudziesta trzecia i chłopiec robił się senny.-A poza tym musimy zniszczyć te trzy...-ponownie ziewną.-przeklęte planety za to co nam zrobiły.
-Chciałeś powiedzieć: za to co zrobiły naszemu królowi. Nam mieszkańcy tych planet nic nie zrobili.
-Czyżbyś zapomniał o upokorzeniu którego doznaliśmy w Nowej Vestroi kiedy Wojownicy uwolnili bakugany, a nas pokonali?-spytała Mylene splatając ręce na klatce piersiowej i rzucając znaczące spojrzenie Voltowi.
-Nie zapomniałem, ale czy wiesz przez kogo zostaliśmy tak upokorzeni?
-No oczywiście że tak. Przez Wojowników.-odparła Farrow. 
-Nie. Nie przez nich.
-Co ty pieprzysz?! Przecież to oni nas tak urządzili!-zawołał Shadow.
-Powtórzę: to nie przez nich.
-No to przez kogo? Oświeć nas mądralo.-Lync uchylił lekko powieki żeby spojrzeć na gracza Haosa znudzonym wzrokiem.
-Przez Zenohelda.-słowa te chłopak wypowiedział z kamienną twarzą.
Kilku naukowców i strażników zwróciło ku Vexosom zaciekawione twarze. Lync poderwał się z ziemi i w osłupieniu wpatrywał się w Luster'a. Na twarzy Shadow'a zdziwienie zastygło na kilka chwil. Chłopak wyglądał jakby musiał sobie przyswoić to co chwilę wcześniej powiedział jego "kolega" z drużyny.
-Jak tak możesz zwalać winę na naszego króla?!-zawołała Mylene i obejrzała się przez ramię na pracowników centrum dowodzenia.-Na co się gapicie idioci?!
Zimne niczym lód spojrzenie dziewczyny sprawiło że naukowcy szybko wrócili do przerwanych zajęć.
-Zastanówcie się. Gdyby nasz król nie odkrył Nowej Vestroi i nie kazał nam jej najechać to nic by się nie stało. A wcześniej czy później i tak by nas wybrał na członków Vexos. W końcu Vestali byliby potrzebni najlepsi gracze. Gdyby nie zachciało mu się podbijać Vestroi nic by się nie wydarzyło.
-Nawet jeśli dobrze mówisz to i tak nic nie zmieni. Przysięgliśmy wierność królowi.-rzuciła spokojnie wojowniczka Aquosa.
-I Vestali.-dodał Volt.
-Hm?
-Przyrzekaliśmy wierność nie tylko królowi, ale też i Vestali...ale teraz kiedy chcemy ją zniszczyć ta przysięga już nie istnieje. Została przerwana. Tak samo jak nasza przysięga wobec króla. Poza tym on też tak jak my ślubował wierność planecie kiedy był koronowany na króla.
-Tylko że to było trzydzieści lat temu. Wtedy Zenoheld został królem Vestali. Kiedy miał dwadzieścia lat.-powiedział Lync. Patrząc na Vexosów.
-Fakt, może i minęło od tego wydarzenia te trzydzieści lat, ale jego przysięga nie zmieniła się. Nadal go obowiązuje, aż do śmierci. To znaczy...obowiązywała bo już jest nieaktualna skoro Zenoheld chce zniszczyć...nasz dom.-czerwonowłosy nałożył nacisk na słowo "dom" bo chciał w ten sposób uświadomić resztę że mimo wszystko Vestalia jest planetą na której się urodzili, na której żyli...i którą opuścili i którą chcą teraz zniszczyć. A to wszystko przez jakąś głupią przysięgę wierności wobec starego dziada, która powiedzmy sobie szczerzę...przestała się już liczyć. To co ślubowali przed Zenoheldem kiedy mianował ich na członków Vexos...przestało istnieć.
Cała czwórka mimowolnie wróciła wspomnieniami do tego pamiętnego dnia. Nawet Mylene i Shadow, choć z niechęcią.
"Przyklękli na jedno kolano. Spectra na środku, a za nim po jego prawej stronie Mylene, za nią o jeden stopień niżej klęczał Lync. Po lewej stronie Phantoma na równi z Mylene znajdował się Volt, za nim Shadow na równi z Volanem. Każde z nich miało spuszczoną głowę, jak to przy pokłonach.
-Jako członkowie Vexos zobowiązujecie się wiernie służyć mi, ale przede wszystkim Vestali. Czy przysięgacie chronić Vestalię przed wszelkimi zagrożeniami?
-Przysięgamy.-odpowiedzieli jednocześnie.
-A czy przysięgacie oddanie mi i naszej ojczyźnie?
-Przysięgamy.-odpowiedzieli.
Król uśmiechną się.
Wstał z tronu.
-Tak więc powstańcie Vexosi -najdzielniejsi i najsilniejsi vestalscy wojownicy- i powitajcie swojego lidera.-to powiedziawszy król wskazał dłonią na Spectre."

Tak. Tego dnia żadne z nich nigdy nie zapomni. To właśnie wtedy Volt wydostał się ze slumsów w których mieszkał. Wtedy Lync opuścił dom dziadków. Tamtego dnia Shadow opuścił poprawczak. Dzięki temu Mylene mogła przestać wałęsać się po domach rodzin zastępczych których w swoim życiu odwiedziła już dość sporo i dzięki temu mogła zacząć nienawidzić Spectre. W dzień ich wstąpienie w jeszcze niezapełnione szeregi Vexos, Mylene poczuła nienawiść do blondyna która wzbierała w niej z każdym dniem i wciąż wzbiera. Nie rozumiała wtedy dlaczego to jego ich król wybrał na lidera i w sumie nadal nie rozumie. Może to po prostu przez to że Spectra wzbudzał większy respekt niż inni Vexosi i był bardziej niebezpieczny od nich? Cóż...teraz jest już za późno by dostać odpowiedź na to pytanie.
Żaden z Vexosów już nigdy się nie dowie dlaczego to właśnie Spectra Phantom został ich liderem.
-No już nieważne. Skupmy się teraz na robocie i zostawmy tę sprawę w spokoju. Nikt w dzisiejszych czasach nie dotrzymuje danego słowa, więc nie wiem po co robić tyle szumu.-głos albinosa wyrażał szczere znudzenie.
-Tak też myślałem. Nie dałeś się przekonać.-Volt założył ręce na klatę.
-Dobra starczy tego smęcenia.-ciszę przerwał Volan odwracając wzrok od reszty. Luster sprawił że wszyscy utonęli się we własnych myślach. Rozmyślali o swoim dawnym życiu i tym nowym.-Idziecie ze mą podręczyć Clay'a?-rzucił przez ramię kiedy był już przy drzwiach.
-W sumie to nie mam nic ciekawszego do roboty więc z chęcią wyniszczę mu resztki psychiki.-Shadow wzruszył ramionami i ruszył w stronę Lync'a. Mylene i Volt ruszyli za nim w milczeniu.


~~~~~~~~~~~~
Ohayo :)
Lync: Wiesz tego wspomnienia nie musiałaś tutaj dawać. -,- Przypominanie nam o tym dniu nie było konieczne i uwierz że nie zaczerpnęliśmy z tego radości ==
Mylene: Musze się z nim zgodzić.
Shadow: To idziemy do Clay'a?
Ace: Powiedz mi kiedy ja się obudzę? ==
Elz: Jak będę chciała, a teraz leż i sprawiaj pozory nieprzytomnego.
Ace: SPRAWIAJ POZORY?! Ja na serio jestem nieprzytomny...w opowiadaniu.
Elz: No i nadal masz być. Przynajmniej do czasu kiedy Elajza nie uwarzy lekarstwa.
Ace: Eh...-,-
Elz: ^^

 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz